Omówię, albo jak chcą
niektórzy, obmówię dzisiaj artykuł we Wprost.
Najjaśniejszy Stwórco! Hendzel kupił gazeciną.
Tak między słowami i półsłówkami... ten
produkt prasy już nie całkiem ołowianej i
panteistycznej nie jest aż taką gazeciną i nie
zionie odorem prasowym. Nie wiem, czy strawić się
to da, ale artykuł poświęcili muzyce, to wziąłem
to do ręki, uiściłem i z podniesionym czołem
wyszedłem.
Zupełnie
nie zgadzam się z naczelną tezą tego artykułu,
że polski rynek muzyczny przypomina cośkolwiek
rynki światowe. To niestety całkowicie
katastrofalna pomyłka, jak zbudowanie kopii Wieży
Effela w Koszalinie. Ohydny wykwit braku wyobraźni
i naśladownictwa i to na naszą skalę. To
duże na nasze warunki. Co za niedorzeczność.
Czy
ktoś tam myśli w tych redakcjach? Nasz rynek
przypomina wielkie rynki wydawnicze jak podrabiane dżinsy
przypominają firmowe. Co gorsza, okazuje się
obecnie, że niektóre tanie podróbki wygrywają
testy na wytrzymałość z najlepszymi wzorami. Po
zdarciu, nikt nie widzi różnicy i nawet woli podróbę,
jako odporniejszą na gwałtowny atak wszystkiego,
co może dżinsy zaatakować. Ale to, co się
sprawdza w dżinsowej szkole przetrwania, nie
koniecznie działa w muzyce.
Nasz
rynek jest zapyziały, wtórny i malutki. Nie ma w
nim nic albo prawie nic, co by na dłużej przykuło
uwagę zwiedzającego. Jest także na nasze
warunki. Autor mówi o braku jakiegokolwiek
zjawiska muzycznego o prawdziwie wielkim rozmachu. A
kto broni wydawcom, instytucjom muzycznym i osobom
prywatnym stworzyć coś na światowym poziomie? Nie
według znanych wzorów, bo to nikogo nie wzruszy,
ale podług własnej oryginalnej twórczości, pomysłowości
i wyobraźni. Tylko takie zjawiska, które są
niepowtarzalne, silne potencją twórczą i wielkie
nieokiełznanym rozmachem wyobraźni mają szansę
przyciągnąć oczy świata na Polskę. Wtedy, gdy
takie coś zostanie w Polsce dostrzeżone, bez
potrzeby oglądania się na Zachód czy Wschód,
wtedy nasz kraj pokaże całą swoją skrywaną dotąd
wielkość. Inaczej nigdy nie doprowadzimy do stanu,
że ci z zewnątrz oglądać się będą na Polskę
jak na cud stworzenia pełen niepowtarzalnych
zjawisk i rozkosznych widowisk.
Czy
komuś odpowiada rola Polski jako bezprzykładnego kłębowiska
naśladownictwa i naśladowców? Czy Polska to nadal
paw i papuga? Czy małpie myślenie w muzyce jak i w
innych sprawach jest znowu na piedestale? Wszak
muzyka jest szczególnie w Polsce zepsuta i zepchnięta
do roli popychadła, gdy to przecież ona stanowi o
uniwersalności kultury narodu bardziej niż
jakakolwiek ze sztuk i dziedzin życia.
Ale
dość tego! Jest na tych dwu kartkach zdjęcie
Agaty Szymczewskiej w jej ślicznej zielonej
sukience, która stała się już jej sztandarem.
Gdy po wygraniu Konkursu im. Wieniawskiego
publicznie ośmieliła się przyznać, że jest z
mojego miasta, zaniemówiłem przez chwilę. Niektórym
ten mój stan byłby zapewne na rękę, bo mieliby
spokój ode mnie. Ale tego właśnie pragnę: Niech
będzie więcej takich świetnych ludzi w każdej
Koziej Wólce w Polsce. Niech Polska przepełni się
takimi utalentowanymi, pracowitymi i wrażliwymi ludźmi.
Tego chcę. O tym marzę i o to proszę - Wszechświat.
I jeśli
słyszę tam teraz, że zagrała Karłowicza i to z
Jerzym Maksymiukiem to skaczę - choć ostrożnie,
bo na nowego laptopa trzeba ciężko pracować - to
poszukam tej płyty nawet, jeśli ją będę musiał
wyrwać spod ziemi i przepłacić niemiłosiernie,
jednakże ją kupię. Widziałem to nabrzeże
portowe i Dar Pomorza, przed którym ten rewelacyjny
dyrygent stanął w czapce zwędzonej kapitanowi żaglowca
i poprowadził nas muzycznie po Bałtyku. Nabrzeże
mogłoby być puste i tylko jedna kamera... i gdym
miał być jedynym telewidzem, który to ogląda, to
w osłupieniu i z zachwytem wysłuchałbym każdej
nutki. Takiego czegoś nie podaruję sobie. Jeśli
teraz tam zaprowadziła swoje skrzypce jej zielona
sukienka, to na Boga, nie wzywam nadaremnie imienia
pańskiego, nawet jeśli nie wykona nigdy mojego
utworu, jak mi życzą w zapalczywości przeróżni
zawistnicy, takich jak ona ludzi nam w Polsce
potrzeba.
Powiem
tylko tyle, że pseudowydawcy, których na szczęście
nie wymienia wałkowany tekst, i ich mocodawcy będą
musieli odszczekać publicznie wszelkie świństwa
zrobione tej Koszaliniance. Za podmalowywanie swojej
gęby, swoich karier kosztem świetnego wykonawcy.
Wszak wykonawca to rodzaj męski. Ale niech tam –
rewelacyjnej wykonawczyni. Takim osobnikom nie sąd
kapturowy zafunduję, ale wyciskanie pasty z pustej
tubki. A na koniec wezwę na pomoc moich ukochanych
Miłośników Opery. Przed takim kalibrem
skapituluje każdy załgany łajdak.
Co
do reszty wykonawców i muzyków. Cóż, nie znam
Rafała Blechacza osobiście, a to może by pomogło
cokolwiek zrozumieć. Spodobała mi się jego
przekora, gdy w Bydgoszczy zagrał bodajże Ravela
– poprawcie mnie – a publiczność napuszona
garniturami oczekiwała wyłącznie Chopina. Zabawne
i dość błyskotliwe, ale czy koniecznie trzeba
wozić drzewo do lasu? Komu zawiezie Mozarta albo
Beethovena? Austriakom i Niemcom? Z góry jednak
zastrzegam – możliwie mało filozofii. Zgoda? Od
filozofii to raczej ja jestem.
Cieszy
mnie niezmiernie obecność Emmy Kirkby i to z muzyką
zapomnianego Polaka. Iluż ich było. Jak o tym pomyślę,
to odechciewa mi się wszystkiego. Tyle zmarnowanego
wysiłku, bo Polacy przez wieki pluli na swoich twórców.
Dlatego spotkało Polskę tyle nieszczęść. Jedno
jest pewne, Polak się uodpornił i nauczył siły
przetrwania, jak te podrabiane dżinsy. Gdyby na
miejscu Polski żyli Francuzi, nie byłoby dzisiaj
po nich najmniejszego śladu. Ale niech ta siła
przetrwania obecnie nieco zmądrzeje i zacznie
szanować to, co ma, aby znowu nie skończyć jak
bezpański pies tułający się po obcych kątach. I
żeby tam przy tej tułaczce muzyka chociaż była,
a nie psie zawodzenie.
Andrzej
Marek Hendzel
|