Uwielbiam
dyskusje, o czym już wspominałem w tym Dzienniku.
Przed każdą dyskusją dobrze jednak jasno zdefiniować
przedmiot tej dyskusji. Zbyt często bierzemy coś
przy założeniu z góry, że wszyscy postrzegają tę
sprawę tak samo. Zakładamy także, że wszyscy tę
sprawę znają, a co gorsza, że my nieomylnie ją
znamy.
Przykładem
tego jest to, co nazywamy muzyką klasyczną. W
dyskusji o muzyce, zbyt często popełniamy błąd,
dzieląc ją na jakieś bliżej nie sprecyzowane
gatunki. Zakładamy zakres tematyki ograniczony do
owej muzyki klasycznej. A czymże jest muzyka
klasyczna?
Weźmy
takiego Jana Sebastiana Bacha, albo zapomnianego Bartłomieja
Pękiela? Czy to twórcy klasyczni? Czy polski
kompozytor, zmarły około 1670 roku mógł być
przypisany do kultury Baroku? W Polsce wszystko z opóźnieniem,
zatem może to był jeszcze Renesans, albo już
Manieryzm? Ale na pewno nie Klasycyzm. Sługa elektora
saskiego i króla Polski, Jan Sebastian uznawany jest
za króla muzyki barokowej. Dla ludzi jeszcze w XIX
wieku muzyka barokowa, to po prostu muzyka
skomplikowana i przeładowana. Dla ludzi epoki
klasycyzmu XVIII wieku, których królem ich muzyki
uznawany jest Wolfgang Amadeusz Mozart, rzekoma
prostota tej muzyki, niejako prostota programowa, jak
z przemyśleń Jana Jakuba Rousseau, wiejska i
melancholijna była zaprzeczeniem przeładowania
muzyki dysonansem, nadmiernym wyuzdaniem formy i
wybujałości ozdobników muzyki wcześniejszej. Ale
Michał Kleofas Ogiński w swoich „Listach o
muzyce” pisze o Ludwiku Beethovenie jako o twórcy
muzyki barokowej, czyli trudnej, nieznośnie
skomplikowanej i przeładowanej. A dla nas to jeden z
trzech klasyków wiedeńskich i to na dokładkę
preromantyk, a nawet na ostatek romantyk.
Czy
zatem muzyka klasyczna to jakiś pomiot chorego umysłu,
czy może tylko odnosi się do twórców epoki
klasycyzmu europejskiego? Czy taki Bela Bartok jest twórcą
klasycznym, albo Karol Szymanowski? Czy to twórcy
klasyczni w rozumieniu tej dziwnej niesprecyzowanej
definicji? Kiedy twórca staje się klasyczny? I co
jest tym wyróżnikiem klasyczności? Bo przecież,
chyba, nie wsadzimy do klasyczności dodekafonistów?
Kiedy zamknięte ramy jakieś pojęcia rozszerzają się
tak nieznośnie, zatracając jakiekolwiek sensowne
kształty, to o czym my wtedy mówimy jako o klasyczności?
Czy
chodzi po prostu, że muzyka klasyczna to muzyka
poprzedniego pokolenia, stara i uznana? Ale kto ją
uznał i jak wielki jest pochód pokoleń, do której
się odnosi ta definicja? Czy wczorajszy nędzny
grajek, który grał do kotleta swoje utworki do tańca,
dziś stanie się klasykiem tylko dlatego, że zmarł
dostatecznie dawno, żeby nie budził już nadmiaru
emocji u aktualnie żyjących speców od podziałów,
dziennikarzy od muzyki czy innych zajmujących się
machlojeniem pojęć?
Gdy
zatem nie umiemy zdefiniować tej muzyki, czemu
bredzimy, że coś jest klasyczne albo nie jest? Skąd
wzięło się w nas zaślepienie? A może dla nas
muzyka klasyczna to taka, którą grają muzycy w
filharmoniach? A muzycy z tych instytucji grywali,
grają i będą grali różne gnioty, które akurat im
podsuwa koniunktura i ich myślenia za wykładnik
klasyczności nie radziłbym stosować nikomu
rozumnemu. Pomijam już to, co tacy grają, by uzupełnić
nie tyle swój repertuar, ale luki w kieszeniach i
portfelach.
Przyznajmy
się raczej, że nie mamy definicji klasyczności w
muzyce. Zatem zarzucanie komukolwiek tego, że mówi
nie o muzyce klasycznej to brednia. Mówiąc o
drzwiach od stodoły mówi się bardziej o muzyce
klasycznej niż, gdy się da sprawozdanie z koncertu.
A czemu?
Weźmy
drzwi od stodoły i wypreparujmy z niego kawałek
drewna. Czasem drzwi takie robione są ze szlachetnego
drewna. Może raczej nie z mahoniu czy palisandru, ale
niech będą z dobrego świerka. Świerk to drewno
rezonansowe. I ktoś zauważył, że ma ładny słój
i jest odżywiczone i ma już ze 200 lat. I udało mu
się z wewnętrznego stężenia wyciąć kawałek nie
spękanej deski. I zrobił z tego skrzypeczki.
Zapitolił na nim ktoś inny, komu wpadły one w ręce,
że takie udatne i dźwięczne. Poszła w Świat nowa
melodyjka. I wpadła w ucho znudzonego dodekafonią
autora. Posłuchał i myśli: „Cholera, w tym jest
więcej muzyki niż w całej mojej twórczości, niż
w całej awangardzie muzycznej, jaka teraz ciągle
pokutuje i żyje udając od stu lat swoje
nowatorstwo.”. Pobrał te nuty na papier i nie widząc
chętnego do występowania o autorstwo melodii, zrobił
z niej przepiękną symfonię. Trochę klasycznie a
raczej klasycystycznie, czyli w dur-moll, trochę idąc
pod włos harmonii z tego cukiereczka, a jakby patrząc
jedynie, by muzyka miała wyraz. I powstało dzieło.
Nikomu nie było potrzebne i twórca skonał w
biedzie, albo jak kto dzisiaj woli, bez emerytury,
renty i prawa do zasiłku.
Utwór
jednak wypłynął i pokazał się Światu kilka lat
po śmierci autora. I Świat na jego punkcie zwariował.
Pojawiło się setki wykonań, dziesiątki wydań.
Jakiś wydawca się nawet na tym obłowił i jakiś
niewdzięczny krewny po autorze miał na zbytki, choć
całe życie pluł na swojego wuja, stryja czy dalej
jeszcze spokrewnionego autora. I nagle spece okrzyknęli
utwór klasycznym a autora klasykiem.
I
widzimy teraz, jak drzwi od stodoły stają się zalążkiem
klasyczności w większym stopniu, niż myślenie
filharmoniczne a już zupełnie tępe myślenie szkoły
i szkół wszelakich. Kawałek deski zaiskrzył darem
bożym i natchnął tylu ludzi do miłości i piękna.
I z tego urodziła się muzyka.
A w
istocie, co jest muzyką klasyczną, co jest prawdziwą
klasyką? Dla Europejczyka klasyką powinno być tylko
jedno – muzyka starożytnych Greków. Nie ma nic równie
złudnego jak twierdzenie, że takiej muzyki nie było
i że nic nie przetrwało. Jest tego na tyle dużo, że
powstać może przynajmniej jeden kompakt z jej
nagraniem. Prawdziwy bowiem okres klasyczny to okres
klasyczny w kulturze greckiej. „Hymn do Słońca”,
„Hymn do Nemesis”, pierwszy i drugi hymn delficki
do Apolla, „Hymn Homerycki” i inne utwory
odczytane z papirusów i inskrypcji, oto prawdziwa
klasyka. A cała reszta to muzyczna popłuczyna, gdy mówimy
o niej jako o klasyce.
Muzyka
żyje jednak nadal, obojętnie jak ją nazwać. Gdy
ktoś potrzebuje ramek, ciasnych granic, jak jego tępe
myślenie, to nazwie klasycznym wycieraczkę do butów,
ale odpowiednio nagraną i spreparowaną. Może być
piękna, dostojna, urocza, subtelna, powłóczysta,
rytmiczna i zadziwiająca, albo nadęta, pompatyczna,
drętwa, nudna i ograniczona, jak jej definicja. Bo
nie definicja stanowi o jej jakości, ale wrażenie,
jakie robi. To jest jej miara wartości i własności.
Tego na pewno nie pomieszczą tępe definicje, bo
muzyki definiować się w istocie nie da. Można ją
skatalogować formalnie dla celów chronologicznych,
ale nie muzycznych. Prawdziwa klasyka jednak przytrafiła
się nam tylko raz w antyku greckim.
Andrzej
Marek Hendzel
|