Wydawnictwo Oficyna
Strona główna Dziennik Muzyczny
Wydawnictwo Oficyna Kompozytorzy Dziennik Muzyczny Recenzje Instytut Neuronowy Do pobrania Krótki opis Kontakt
 
 

     

Poprzednie 

Następna

Koszalin, 24. 05. 2010 r.

 

 

 

Uwielbiam dyskusje, o czym już wspominałem w tym Dzienniku. Przed każdą dyskusją dobrze jednak jasno zdefiniować przedmiot tej dyskusji. Zbyt często bierzemy coś przy założeniu z góry, że wszyscy postrzegają tę sprawę tak samo. Zakładamy także, że wszyscy tę sprawę znają, a co gorsza, że my nieomylnie ją znamy.

 

Przykładem tego jest to, co nazywamy muzyką klasyczną. W dyskusji o muzyce, zbyt często popełniamy błąd, dzieląc ją na jakieś bliżej nie sprecyzowane gatunki. Zakładamy zakres tematyki ograniczony do owej muzyki klasycznej. A czymże jest muzyka klasyczna?

 

Weźmy takiego Jana Sebastiana Bacha, albo zapomnianego Bartłomieja Pękiela? Czy to twórcy klasyczni? Czy polski kompozytor, zmarły około 1670 roku mógł być przypisany do kultury Baroku? W Polsce wszystko z opóźnieniem, zatem może to był jeszcze Renesans, albo już Manieryzm? Ale na pewno nie Klasycyzm. Sługa elektora saskiego i króla Polski, Jan Sebastian uznawany jest za króla muzyki barokowej. Dla ludzi jeszcze w XIX wieku muzyka barokowa, to po prostu muzyka skomplikowana i przeładowana. Dla ludzi epoki klasycyzmu XVIII wieku, których królem ich muzyki uznawany jest Wolfgang Amadeusz Mozart, rzekoma prostota tej muzyki, niejako prostota programowa, jak z przemyśleń Jana Jakuba Rousseau, wiejska i melancholijna była zaprzeczeniem przeładowania muzyki dysonansem, nadmiernym wyuzdaniem formy i wybujałości ozdobników muzyki wcześniejszej. Ale Michał Kleofas Ogiński w swoich „Listach o muzyce” pisze o Ludwiku Beethovenie jako o twórcy muzyki barokowej, czyli trudnej, nieznośnie skomplikowanej i przeładowanej. A dla nas to jeden z trzech klasyków wiedeńskich i to na dokładkę preromantyk, a nawet na ostatek romantyk.

 

Czy zatem muzyka klasyczna to jakiś pomiot chorego umysłu, czy może tylko odnosi się do twórców epoki klasycyzmu europejskiego? Czy taki Bela Bartok jest twórcą klasycznym, albo Karol Szymanowski? Czy to twórcy klasyczni w rozumieniu tej dziwnej niesprecyzowanej definicji? Kiedy twórca staje się klasyczny? I co jest tym wyróżnikiem klasyczności? Bo przecież, chyba, nie wsadzimy do klasyczności dodekafonistów? Kiedy zamknięte ramy jakieś pojęcia rozszerzają się tak nieznośnie, zatracając jakiekolwiek sensowne kształty, to o czym my wtedy mówimy jako o klasyczności?

 

Czy chodzi po prostu, że muzyka klasyczna to muzyka poprzedniego pokolenia, stara i uznana? Ale kto ją uznał i jak wielki jest pochód pokoleń, do której się odnosi ta definicja? Czy wczorajszy nędzny grajek, który grał do kotleta swoje utworki do tańca, dziś stanie się klasykiem tylko dlatego, że zmarł dostatecznie dawno, żeby nie budził już nadmiaru emocji u aktualnie żyjących speców od podziałów, dziennikarzy od muzyki czy innych zajmujących się machlojeniem pojęć?

 

Gdy zatem nie umiemy zdefiniować tej muzyki, czemu bredzimy, że coś jest klasyczne albo nie jest? Skąd wzięło się w nas zaślepienie? A może dla nas muzyka klasyczna to taka, którą grają muzycy w filharmoniach? A muzycy z tych instytucji grywali, grają i będą grali różne gnioty, które akurat im podsuwa koniunktura i ich myślenia za wykładnik klasyczności nie radziłbym stosować nikomu rozumnemu. Pomijam już to, co tacy grają, by uzupełnić nie tyle swój repertuar, ale luki w kieszeniach i portfelach.

 

Przyznajmy się raczej, że nie mamy definicji klasyczności w muzyce. Zatem zarzucanie komukolwiek tego, że mówi nie o muzyce klasycznej to brednia. Mówiąc o drzwiach od stodoły mówi się bardziej o muzyce klasycznej niż, gdy się da sprawozdanie z koncertu. A czemu?

 

Weźmy drzwi od stodoły i wypreparujmy z niego kawałek drewna. Czasem drzwi takie robione są ze szlachetnego drewna. Może raczej nie z mahoniu czy palisandru, ale niech będą z dobrego świerka. Świerk to drewno rezonansowe. I ktoś zauważył, że ma ładny słój i jest odżywiczone i ma już ze 200 lat. I udało mu się z wewnętrznego stężenia wyciąć kawałek nie spękanej deski. I zrobił z tego skrzypeczki. Zapitolił na nim ktoś inny, komu wpadły one w ręce, że takie udatne i dźwięczne. Poszła w Świat nowa melodyjka. I wpadła w ucho znudzonego dodekafonią autora. Posłuchał i myśli: „Cholera, w tym jest więcej muzyki niż w całej mojej twórczości, niż w całej awangardzie muzycznej, jaka teraz ciągle pokutuje i żyje udając od stu lat swoje nowatorstwo.”. Pobrał te nuty na papier i nie widząc chętnego do występowania o autorstwo melodii, zrobił z niej przepiękną symfonię. Trochę klasycznie a raczej klasycystycznie, czyli w dur-moll, trochę idąc pod włos harmonii z tego cukiereczka, a jakby patrząc jedynie, by muzyka miała wyraz. I powstało dzieło. Nikomu nie było potrzebne i twórca skonał w biedzie, albo jak kto dzisiaj woli, bez emerytury, renty i prawa do zasiłku.

 

Utwór jednak wypłynął i pokazał się Światu kilka lat po śmierci autora. I Świat na jego punkcie zwariował. Pojawiło się setki wykonań, dziesiątki wydań. Jakiś wydawca się nawet na tym obłowił i jakiś niewdzięczny krewny po autorze miał na zbytki, choć całe życie pluł na swojego wuja, stryja czy dalej jeszcze spokrewnionego autora. I nagle spece okrzyknęli utwór klasycznym a autora klasykiem.

 

I widzimy teraz, jak drzwi od stodoły stają się zalążkiem klasyczności w większym stopniu, niż myślenie filharmoniczne a już zupełnie tępe myślenie szkoły i szkół wszelakich. Kawałek deski zaiskrzył darem bożym i natchnął tylu ludzi do miłości i piękna. I z tego urodziła się muzyka.

 

A w istocie, co jest muzyką klasyczną, co jest prawdziwą klasyką? Dla Europejczyka klasyką powinno być tylko jedno – muzyka starożytnych Greków. Nie ma nic równie złudnego jak twierdzenie, że takiej muzyki nie było i że nic nie przetrwało. Jest tego na tyle dużo, że powstać może przynajmniej jeden kompakt z jej nagraniem. Prawdziwy bowiem okres klasyczny to okres klasyczny w kulturze greckiej. „Hymn do Słońca”, „Hymn do Nemesis”, pierwszy i drugi hymn delficki do Apolla, „Hymn Homerycki” i inne utwory odczytane z papirusów i inskrypcji, oto prawdziwa klasyka. A cała reszta to muzyczna popłuczyna, gdy mówimy o niej jako o klasyce.

 

Muzyka żyje jednak nadal, obojętnie jak ją nazwać. Gdy ktoś potrzebuje ramek, ciasnych granic, jak jego tępe myślenie, to nazwie klasycznym wycieraczkę do butów, ale odpowiednio nagraną i spreparowaną. Może być piękna, dostojna, urocza, subtelna, powłóczysta, rytmiczna i zadziwiająca, albo nadęta, pompatyczna, drętwa, nudna i ograniczona, jak jej definicja. Bo nie definicja stanowi o jej jakości, ale wrażenie, jakie robi. To jest jej miara wartości i własności. Tego na pewno nie pomieszczą tępe definicje, bo muzyki definiować się w istocie nie da. Można ją skatalogować formalnie dla celów chronologicznych, ale nie muzycznych. Prawdziwa klasyka jednak przytrafiła się nam tylko raz w antyku greckim.

 

 

Andrzej Marek Hendzel

 

 

Do góry