Porozmawiajmy
o marketingu. O zapchlonym psim swędzie. I tak
stawiając tezę, czynimy z pozoru całą swoją
wypowiedź tendencyjną. Ale przyjrzyjmy się wiedźmie
i oceńmy sami.
Różnica
między lutnikiem a lotnikiem jest tylko w jednej
literze. Jeden lutnik mi opowiedział, że przyszła
do niego osoba, by zlutować sobie pierścionek. I była
wielce zdziwiona, że lutnik nie jest od lutowania.
Ale jest lutowanie i lutowanie. Jedno jest od klejenia
na gorąco metalem lub obecnie plastikiem o niższej
temperaturze topnienia niż materiał lutowany. A
drugie jest zwykłym waleniem po ryju.
Ale po
co o tym mówić? A jak zagaić, by temat o lotnictwie
był muzyczny, jeśli nie zabawić się semantyką. Z
lutnika taki muzyk jak za przeproszeniem z ruskiego
grata samolot, ale jak to lata, to to lutuje.
Po
ostatnich wypadkach, gdy zginął Prezydent
Rzeczpospolitej, w Polsce namnożyło się specjalistów
lotniczych. Żeby który bodaj raz wlazł w belkę
ogonową śmigłowca albo raz siedział w symulatorze
lotu. Ale teraz każdy mądry. Teraz już każdy
lutuje o lotnictwie. Obawiam się trochę tego, że
zanim doczytamy końca tego tekstu, czytacz zacznie
lutować o lutnictwie. Na szczęście od czytania nie
nauczy się nikt lotnictwa ani lutnictwa.
Wyobraźmy
sobie jednak biało-czerwoną. Taki kawałek materii
nadziany na kijek. Nadziany kijkiem. Wisi sobie taki
kawałek na złość pospólstwu i na złość władzy.
Władza zdjęła już zakazy wywieszania biało-czerwonej
w dni inne niż święta. Ale jak dla kogo świętem
jest każdy dzień? Gdy dla niego – święto jest
zawsze. To co wtedy? Dziś nie mamy tego problemu, dziś
nam wolno na kij nadziewać biało-czerwoną.
Wisi u
mnie na domu ta flaga z kirem. Podchodzę do niej
czasem, głaszczę. Jak się poplącze – odwijam.
Nie mogę jej zdjąć. Coś mi podpowiada, że zrobię
coś złego, gdy ją zwinę. Jest moja, nie musiałbym
jej zwijać, by ją zwinąć. Ale czy na pewno moja?
Konfucjusz
mawiał: „Można pokonać siłę trzech armii,
odejmując im wodza, ale nic nie jest w stanie pokonać
woli pojedynczego człowieka.”. A w Polsce, o
przepraszam w Rosji, straciliśmy Prezydenta i
wszystkich głównodowodzących wojsk. Straciliśmy
wszystkich wodzów, ale rząd uznał, że to za mała
strata, by rozpaczać. Dla rządu to jest nic.
Minister Obrony Narodowej nie palnął sobie w pusty
łeb. Przynajmniej ołów w miedzianej skorupce wypełniłby
głowinę ministra. Nie rozpruł sobie brzucha, choć
ma podstawy anatomii, bo tego uczą nawet psychiatrów.
Nie podał się do dymisji, jako odpowiedzialny za
stan armii. Dla niego to nic. Ale czy to jest wola
pojedynczego człowieka?
A czy
ta banda, która rządzi, to nie jest tłum? Wielogłowe
nic. Takiej bandy kazał unikać chiński filozof, gdy
się chce uratować resztki szlachetności.
Na
moim domu wisi flaga Polski z kirem do dziś. I nie ściągnę
jej, dopóki winni tej zbrodni nie zostaną ukarani.
Bandyci, którzy nie mają poczucia winy. Pasożyty,
które wrzeszczą, jak to oni w poczuciu misji
rozkradają Polskę. Jak to oni oszczędzają, jak to
zaciskają cudze pasy.
Mieliśmy
mówić o marketingu. A kimże była pannica wiodąca
swój nędzny żywot przy wojsku? Markietanką? A
jakimi usługami służyła armii? A raz to coś upchnęła
z towaru, który nosiła na grzbiecie, a to gary umyła
a to inną usługą, uległą odpłaciła się
szerokim swoim horyzontem. I czy nie taką usługę świadczy
nam obecnie władza. Oczywiście wyłoniona przez Naród.
Bo co mógł taki Naród zrobić, oprócz wyłonienia
takiej władzy? A kto wyłonił ten Naród? Ot i, naród
wyłoniony.
Przyjechał
gość na myjnię. Właściciel myjni widzi kir na
fladze przyczepionej do auta:
- A co
Pan, tak z tą flagą jeździ?
- A
co, nie mogę?
- A
nie, chciałem pogratulować. – Tłumaczy się
pracodawca służących myciem.
Ale
dobra służba to dar od Boga. To więcej niż ludzie,
to dzielni ludzie. Ich praca jest ich dobrem a oni
stają się dobrem dla ogółu. Ale partacz myślowy,
relatywista podsuwający stale swój surogat, jest jak
ta markietanka. Byle co zamiast miłości. Ochłap
zamiast porządnego posiłku. Wypierdek zamiast duszy.
Służyć
przy armii, ale jak to zrobić? I jak być tym jedynym
sprawiedliwym, którego wola jest nie do pokonania?
Zapytaj u mnie w mieście: Gdzie mieszka ten, który
nie ściągnął polskiej flagi z kirem? Odpowiedzą
Ci - czytaczu.
Gdy
ktoś Ci pluje w twarz, nazywając to marketingiem,
odwróć się i lutnij na odlew. Ale nie koniecznie
lutnią. Czymś, co dawniej zwano – kułak. Masz
prawo wołać o ratunek dla tego, co kochasz. Dla kogoś,
dla kogo wszystko jest na sprzedaż, takie coś to
nic. On, gdy poczuje plwocinę zapieje, że to deszcz
pada. Dla niego jakaś Polska, to dobry towar, gdy uda
się go zepchnąć. Szczególnie, gdy ktoś zepchnie ją
w przepaść.
Ale o
uczuciach do kraju rodzinnego nie stanowi sprzedaż. O
tym stanowi rytm serca. Siła, która napędza wolę
człowieka nawet wtedy, gdy wszyscy jak te barany zarażą
się wzajemnie głupotą. Inaczej zginie muzyka, gdyż
zeżre ją nieobyczajny tłum sterowany przez
zepsutych nadzorców. Zamiast muzyki będzie totalny
zgrzyt. Ale głupcy nawet to nazwą muzyką, a nie
katastrofą.
Zaraz
ktoś zakrzyknie: „Hendzel, to Ty uprawiasz
marketing. I to marketing polityczny.”. Krzycz
sobie, drogi ośle, nie zgubisz uszu tym sposobem. Nie
zaczniesz słyszeć muzyki emanując na świat swoim
rykiem. Hendzel zajmuje się muzyką. Na więcej czasu
mu szkoda. A marketing zostawił innym – lepszym od
niego. Takim dzielnym, wiernym i miłującym Polskę
Polakom. Lepszy jest jeden kochający Polskę, niż
dziesięciu nie kochających.
I o co
w tym wszystkim chodzi? – zapyta zagubiony, spóźniony
na lekcje. O to, że pociąg dawno odjechał, a
zostawili nam pusty peron. Nie ma nawet dworcowych
markietanek i ich kolorowego odzienia. Armia dziś wywędrowała.
I nikt nie zna jej marszruty. Nie ma już nawet cienia
po orkiestrze. Jedynie śmieci się walają między
filarami dachu. Żeby chociaż lokomotywa zawyła. Ale
już nawet ona wyć nie potrafi. Ot, zagrali nam do
marsza...
Andrzej
Marek Hendzel
|