Wydawnictwo Oficyna
Strona główna Dziennik Muzyczny
Wydawnictwo Oficyna Kompozytorzy Dziennik Muzyczny Recenzje Instytut Neuronowy Do pobrania Krótki opis Kontakt
 
 

     

Poprzednie 

Następna

Koszalin, 12. 07. 2010 r.

 

 

 

Przeczytałem dziś coś, co mogłoby od biedy uchodzić za recenzję „Procesu” Franza Kafki, gdyby nie było przy okazji jakimś nieco infantylnym buntem wobec szkolnej propagandy,  która wypaczyła obraz tego utworu. Czy w świadomości ogółu? Raczej wątpię, bo czy ogół ma jakąś świadomość? Ale na pewno w świadomości niektórych przedstawicieli tych, którzy poddani już zostali opresji tego szkolnego stanowiska. Czy autor tego małego opracowanka był poddawany tej infiltracji? Autor Dziennika Muzycznego tego nie wie, ale z tej wypowiedzi wynika, że jednak chyba piszący tak o Kafce jest ofiarą scholarstwa kafkowskiego, które męczy młodzież dzisiejszą wpajaniem jej tej pustki w mózgi.

 

Jest kilku redaktorków, którzy uznają, że to, co dzisiaj pakuje się ludziom w mózgi, to papka. W moim widzeniu Świata miejsce na papkę jest i to w wielu miejscach. Ale kto przy zdrowych zmysłach pakowałby papkę w mózgi ludziom młodym. Oni z ich uzębieniem mają dosyć siły i witalności, by samemu sobie tę papkę stworzyć. Nie jesteśmy wszak gatunkiem ptactwa niebieskiego, które zmuszone jest swemu pisklęctwu podawać świat na tacy, jako przeżute pożywienie a często już nawet wstępnie przetrawiona wymiocina. I to prosto do dzioba. My ewentualnie wysysamy swoją głupotę ze szkolnego cycka.

 

Czy zatem, jak chcą omawiacze szkolni, „Proces” Kafki to opis, swoista alegoria społeczeństwa opresyjnego jakie istniało w państwach totalitarnych i zawieszenie w tej zupie losu pojedynczego człowieka? A kto powiedział, że państwa totalitarne były opresyjne? Państwa totalitarne były systemami skoordynowanej represji, gdzie miejsca na takie wygłupianie się jak procesy było w przestrzeni społecznej za mało, by funkcjonowały. Kto by się tam bawił w takie przydługie postępowanie z jakimś delikwentem. Raz dwa i do piachu. Szkoła Dzierżyńskiego i jego załatwiania się z kolejarzami, gdzie przeprowadził swoje pierwsze eksperymenty tworzenia nowej biurokracji – postcarskiej a presowieckiej – dawała znać o wszystkim na każdym kroku. Naziści byli tylko uczniami tej szkoły i to nieudolnymi. Nie dziwi wcale głupawe sięganie do pamięci pruskiego pustogłowia w dzisiejszej literaturze niemieckiej. Szukania bajkowości w pruskiej biurokracji.

 

Zatem czym był „Proces” Kafki jeśli nie wizją totalitaryzmu? Może przeczuciem tego czegoś, co wyrodzi się z przerośniętej biurokracji austriackiej? Wszak Kafka był przedstawicielem biurokracji i to państwowej rodem z Austro-Węgier. I to w jej czeskiej odmianie. Był zatem czeskim biurokratą piszącym po niemiecku. Czyżby zatem to czysty przejaw austriackiego gadania?

 

Długie, wlekące się latami sprawy, ciągnące się jak flaki z rozprutego obywatela, oto obraz liberalnego społeczeństwa udającego demokrację w systemie, który ktoś niespełna rozumu nazwał państwem prawa. Tu bardzo blisko do procesowości kafkowskiej. Ale dalej niestety nie przystają do tego kwestie damsko-męskie, które widać nie są mocną stroną niektórych piszących, skoro ci bredzą o nich niemalże jak o stawianiu kobiety na piedestale.

 

A gdyby pomyśleć, że „Proces” opisuje raczej sytuację społeczeństwa, które stawia za swój cel jakiś bliżej nie sprecyzowany sukces. Takiego społeczeństwa hollywoodzkiego (albo holiłudzkiego). Tu wtedy załatwienie spawy przez dupę, nasuwa się samo przez się. Szybki numerek i można już piąć się po drabinie. Do kariery, do reflektorów i do fleszów. Ale w takich chwilach lepiej rżnąc jakąś milionerkę a nie sekretarkę. Może być żona producenta filmowego, która potem szepnie swojemu mężulkowi do uszka: „A wiesz, jest taki Józef K. bardzo zdolny... scenarzysta.” – gdy ten jednak spojrzy na nią łaskawszym okiem, zdziwiony, że ta chodzi uśmiechnięta i puszy się jak samica pawia – swoją skromnością.

 

Ale wróćmy na ziemię i oceńmy sprawę jeszcze raz. Dokonajmy dekompozycji całości i co widzimy? A może Józef K. to po prostu stary kawaler a cały „Proces” to opis perypetii starego kawalera? I tu widzimy jego wieczne lęki przed nową, przerastającą go sytuacją. Poty na widok kobiety nagle stają się potami uzasadnionymi. Jego lekka nieodpowiedzialność, oczywiście nie o stan swoich mankietów i kołnierzyka, ale w kwestiach życiowych, jawi się prosto. Gdy dopadnie go jakaś panna, to zaraz biedaczek łapie zadyszkę i już po chwili dopatrzy się w każdej błony... pomiędzy palcami. Owa kaleka syrena, wołająca go gdzieś, gdzie śpiewa się piękne pieśni, ale ze skóry obdzierają i pożerają żywcem. Ta syrena moderny z początku XX wieku. Nieco tylko upośledzona, bo błony pławne zanikły już jej w procesie cywilizacyjnej ewolucji, a został już tylko jeden artefakt, między dwoma paluszkami. Ta spódniczka, która pokazuje mu swoją wiktorię. Symbol dwu propagand burżujsko-demokratycznej i nazistowskiej, a dziś w Polsce nawet jeszcze do tego solidarnej. Ale i propagandy małżeństwa i białej sukni, jak ta błona... pomiędzy palcami. To są lęki niemalże dewota, który zaspokaja swoje ego wyuzdaną wyobraźnią i prawie zerową praktyką.

 

Czy to zatem profetyzm pokazujący opresję życia starego kawalera w społeczeństwie udającym demokrację, w społeczeństwie cywilizowanego mieszczucha XX wieku? Wiecznie wystraszonego, gdy ma podjąć istotniejszą decyzję i dopuścić do siebie cokolwiek trudniejszego do zniesienia? Na przykład ponowny raz z tą samą panią i to następnego dnia a nie tylko poranka. Ale to jest profetyzm przeczuwający mgliście świat wynaturzony, podły i uwłaczający resztce sensu, przy której biurokracja Austro-Węgier wydać się może dziecinną igraszką i łatwo się można domyślić nowego pisarzyny, który ją właśnie postawi na piedestał swej bajkowej wyobraźni.

 

Jednego nie można odmówić Kafce – puszystego poczucia humoru. Jakby kto łapał za schaby panie Rubensa, które z lekka wyciekają spomiędzy palców. Dosadnej słoniny intelektualnej naszych pradziadów. Oni chcieli tego mordowania, tej taniej jatki. A może to przeczucie małej, nędznej opresji komuny zdychającej na dychawiczność myślenia? Tej pustej, nudnej propagandy lat siedemdziesiątych, gdzie jedyna reakcja na odszczepieństwo to były gazy łzawiące i pały? To już bliżej. Tu siły terroru totalitarnego państwa kubek w kubek przypominały siły opresji liberalnej demokracji. Popłuczyna, płytkość i pustka w myśleniu. I działaniu.

 

Ale utwór Kafki jest wielki – jakkolwiek to brzmi w postgombrowiczowskiej epoce – właśnie siłą humanizmu, której niektórzy autorzy nie widzą. Dla nich humanizm to jakiś stan interpersonalności środowiska, w którym sami żyją. Jakiś płyciutki talerz z zupą. Z rosołem z kury, która kiedyś była definiowana przez Platona jako samica człowieka. Kafka nie widzi człowieka w każdym z tłumu, on widzi człowieka w sobie. Jest to straszliwy przejaw dehumanizacji w cywilizacji europejskiej, gdzie człowiek nie widzi już człowieka w drugim. Ale czy to nie jest resztka z obiadu filozofii greckiej, gdzie każdy szuka człowieka poprzez badanie siebie. Czy to nie jest owo „Poznaj samego siebie” ze świątyni w Delfach? Zdychanie bohatera w jakiejś bezsensownej i atonalnej walce z bezmyślnym otoczeniem to jedyne uduchowione doznanie, na które go stać. Bo w strachu przed otoczeniem, w jałowej gadaninie i pozornym buncie przed pornograficznymi obrazkami na stole sędziego nie było za grosz muzyki – owej cudownej orgii myśli, dawanej człowiekowi przez wszystkie Muzy. Jednakże, pytam, po kiego myśli orgia? Orgia myśli nie potrzebuje, jedynie... działania. A myśl potrzebuje wolności. Ale dawniej muzyka to dźwięk, słowo, taniec i może coś jeszcze. Dziś muzyki, jaką my postrzegamy, nie zauważyłaby żadna z Muz. Może Kafka w jakimś instynktownym odruchu chciał przywrócić z tych resztek człowieczeństwa bodaj cień człowieka. Jakby z ogryzionych kości, plwocin, kału, wymiocin i odpadków kuchennych chciał stworzyć nowego Frankensteina? Tchnąć ducha w Golema XX wieku. Bodaj intelekt.

 

 

Andrzej Marek Hendzel

 

Do góry