Odkryłem
chyba wreszcie, dlaczego Polacy tak nie kochają
muzyki. My, naród tak oddany kultowi zmarłych.
Ale
oddalmy się ze cztery i pół tysiąclecia wstecz.
Zejdźmy do piekieł wraz z boginią Isztar, bardziej
znaną nam jako tą, przy świątyniach której
uprawiano masowo świątynną prostytucję.
Legenda
o jej udaniu się w zaświaty jest przepięknym świadectwem
literackim, które zbytnio przypomina późniejszy mit
o Orfeuszu i Eurydyce. Ale tym razem do świata umarłych
udaje się nie tracki pieśniarz, ale babilońska
bogini. I jej siostra Ereszkigal – władczyni piekieł
– nie
za bardzo się z tego powodu ucieszyła. Zatem Isztar
grozi przed wrotami Krainy bez powrotu:
Wywołam
z grobu umarłych – iż pożerać zaczną żywych.
I
umarli staną się liczniejsi niż żywi...
Wściekłość
bogini poskutkowała i została wpuszczona do piekieł.
Tam ją ograbili z kosztowności i obłożyli choróbskami.
Ale w końcu wyszła, bo na ziemi nikt już się nie
zamierzał płodzić skutkiem jej absencji. I jej
kochanek z młodych lat taki dostał rozkaz i
przywilej:
Szatą
uroczystą go przybierz, niechaj gra na flecie z
lapis-lazuli!
Niechaj
dziewice rozkoszy swój gniew powstrzymają!
Cóż to za niedorzeczność o
owych dziewicach rozkoszy... Ale może lepiej by było
oddać to słowami:
Niech
przyodziany uroczyście muzyk wreszcie zagra na
fujarce.
Uspokójcie
się kurwy!
Ale bez krzywej nawijki. I bez
użytku zagranicznego słownictwa fachowego. Przekład,
jak przekład – ma być z lapis-lazuli, to niech
jest:
Kiedy
Tammuz mi zagra na flecie z lapis-lazuli o pierścieniu
agatowym,
Gdy
ze mną, grać będą płaczebnicy i płaczki –
Wtedy
umarli wyjdą z mogił, oddychać będą kadzidłem.
Co za
moc miała gra jej kochanka, że budziła umarłych z
grobu jak krzyki niesfornych bachorów karcone przez
zniecierpliwioną matkę? Ale czy to przygrywka, że
nie tu a tam muzyk ma grać – najlepiej w dalekiej
Grecji, której jeszcze nie ma. Żeby strachów nie
wywoływał i niepotrzebnego zamętu w bilansie żywych
i umarłych. Tam Muz poszukaj sobie gostek, a nie
tutaj. Może w Polsce...
I
wracajmy do naszych urokliwych cmentarzy. Naszych
miast, które robiły za wymarłe cmentarzyska.
Ostatnio zrekonstruowali zrujnowaną podczas i po
powstaniu Warszawę. Widok, jak widok. W 3D. Czytaj:
Warszawa 3D. Wielkie cmentarzysko. Inni znowu – ale
to już chyba Niemcy – wpakowali całą ludność
takiej Warszawy na plac, gdzie może wlazła by
Bydgoszcz albo Szczecin i urządzili sobie paradę
miłości. Ot, i od tego paradowania ta ich miłość
zadeptała dziesiątki osób – niektóre na śmieć.
Co robi ludzka pazerność. Ale Niemiec jest nigdy
niesyty, zatem zapomniał o drogach ewakuacyjnych, z
wrodzonej mu oszczędności. Ta sama oszczędność
spowodowała, że zrujnował miasto, ale zostawił
cmentarz. Nie z miasta. Po prostu nie było sensu
ekonomicznego wysadzać Powązek.
My,
Polacy boimy się zmarłych. Chodzimy im składać
kwiaty, palić świeczki. Grabimy, myjemy nagrobki i złocimy
literki. I nie zajmujemy się muzyką, bo boimy się,
że przy jakimś koncercie zmarli wstaną z grobu i każą
się nam rozliczyć z naszej głupoty. Skoro muzyki bała
się nawet starożytna i podobno martwa obecnie bogini
Isztar. A może muzyka jej kochanka Tammuza była
zapowiedzą nowotestamentowego zmartwychwstania. I
kiedyś jakiś autor stworzy utwór, który będzie
miał moc jego fletu z lapis-lazuli i wskrzesi zmarłych
muzyką?
Zatem
czego się boimy, Bracia? Szukajmy tej muzyki. Może
to nam się uda ją stworzyć i wreszcie zapanuje na
ziemi Boże Królestwo. Oczywiście dzięki muzyce.
Andrzej
Marek Hendzel
|