Ja, niżej
podpisany, Andrzej Marek Hendzel postanowiłem zamknąć
ten Dziennik Muzyczny, a przynajmniej tę jego edycję.
Nazywając ją pierwszą edycją, chcę odgraniczyć ją
od tego, czego będę musiał poszukać jako formuły
dalszego ciągu.
Muzyka
potrzebuje nie tyle głębszej analizy, co innego
punktu widzenia. Nie musi stawać się przedmiotem
uczonych lub pseudouczonych dysertacji, byle było coś
porywającego i twórczego w tych wywodach. Dywagacje
kpów – o tych jest całe mnóstwo. Nie ma z tego
ani chleba ani muzyki.
Nie
dotrzyma zatem ten dziennik do żadnej oficjalnej
rocznicy czegokolwiek. Nie poruszy jej pozornego
znaczenia dla muzyki. Zostawi sprawy swojemu własnemu
biegowi. Niech ci, którzy chcą i lubią napełniać
świat pustymi dźwiękami, sami wezmą to na swoją
odpowiedzialność.
Dziennik
Muzyczny nie weźmie udziału w tej nawalance. Nie
stanie w szranki z czymś, co istnieje tylko na pozór.
Nie zacznie walki z widmem, które, co prawda, można
rozbarwić na składowe harmoniczne, ale to jak
postawić słowo rozbarwić obok rozbawić.
Rozbicie wewnętrzne muzyki obecnie jest tak wielkie,
że Dziennik Muzyczny wyczerpał swą formułę.
Jutro
zatem, bo sprawę trzeba odłożyć na jutro,
zamknięcie podwoi. Zawiasy skrzypną, trzasną, bo długo
były szeroko otwarte wrociska, klucz muzyczny ktoś
wreszcie wyjmie z kieszeni kaftana, albo zza
pazuchy... i otworzy drogę muzyce.
Andrzej
Marek Hendzel
|