Wydawnictwo Oficyna
Strona główna Dziennik Muzyczny
Wydawnictwo Oficyna Kompozytorzy Dziennik Muzyczny Recenzje Instytut Neuronowy Do pobrania Krótki opis Kontakt
 
 

     

Poprzednie 

Następna

Koszalin, 31. 08. 2010 r.

 

 

 

W analizie powstania tragedii, co znaczy od greckiego pieśni koźlej, Thomson poruszył ważny aspekt niezrozumiałego pochodzenia jej dostojnej i poważnej treści. Wywodzenie jej z dytyrambu zawiodło, choć nie ma najmniejszych dowodów, że dytyramb zapewniłby ową błahość tematów, o której wspominał Arystoteles we wczesnej drodze tragedii. Dytyramb od samego początku poruszał treści dość poważne i prześmiewczy ton tego gatunku nie zawsze oznaczał małość tematów. Podobnie utwór satyrowy nie wchodzi w grę, bo chyba można przyjąć tezę autora, że tragedia i utwór satyrowy są równoległymi pochodnymi czegoś wspólnego. Ale najbardziej nierozważne wydaje się zastanawianie się nad nośną i poważną treścią utworu tragicznego w jego dojrzałej formie, gdy doszukuje się pochodzenia jej w dostojeństwie typu państwowego.

 

Przecież w naszych czasach mieliśmy w muzyce wiele przykładów wielkiej siły wyrazu utworów muzycznych bez jakiegokolwiek wpływu na to polityki i jakichś hierarchii społecznych, które miałyby warunkować ich wartość. A czy nie prościej pomyśleć, że Aischylos i inni autorzy zrobili to z wewnętrznej potrzeby głębi w utworze. Taki naturalny stan pogłębiania doznań zarówno dla twórcy jak i odtwórcy dzieła, jak dla jego odbiorcy, jest znany z innych rozwinięć muzycznych. Czy Jan Sebastian Bach pisał swoje utwory takie jak „Pasja na Świętego Mateusza” pod wpływem jakiegoś dostojeństwa społecznego lub politycznego, które takiej wartości dzieła się spodziewało? Monarchowie, hierarchowie duchowni i inni notable współcześni Bachowi wcale tego nie oczekiwali od niego, by utwór był głęboki, a tego by był na tyle wdzięczny, by uświetnić jakieś uroczystości z nimi związane. Czemu zatem sądzić, że współcześni Aischylosa byli inni?

 

Bonz to bonz. On zawsze jest taki sam – byleby tylko coś podkreślało jego znaczenie i dostojeństwo. Głębia jest trudna, wymaga wrażliwości i poziomu od odbiorcy, a to rzadkość. Za to fanfary, fajerwerki formalne, łatwe melodyjki – to jest to, co lubią hierarchowie wszelkiej maści. Dziś są tacy i tacy byli w czasach Aischylosa. Nie spodziewajcie się zrozumienia dla trudnej w odbiorze sztuki u bufonów na tronach.

 

Już sam przykład Beethovena jest wystarczający dosadny. Czy ten Austriak napisałby swoje symfonie, gdyby był związany z dworem cesarza? Gdyby tenże cesarz domagał się od niego ciągłego spełniania haraczu muzycznego? Raczej powstałyby lekkie utworki, prawie że do tańca, a i tak odebrane by były z dąsem, że tego tańczyć się nie da.

 

Upadek sztuki w Austrii był konsekwencją nędzy dostosowywania się do gustów cesarzy i biskupów, a potem ludu. Wszystko nie tak, bo utwór o śmiałym przekazie powstaje z potrzeby autora. To potrzeba głębi u twórcy decyduje o jego wartości. Gdy ten dostosuje się do potrzeb władców, zaczyna tworzyć znikome pod względem wartości i płyciutkie dziełka. Zatem tym sposobem tragedia nie wyewoluowałaby nigdy.

 

Doszukiwanie się aspektów społecznych i politycznych w wartości utworu i jego genezie, to jak szukanie świeżych owoców na polu późną jesienią. Kozioł, ów protoplasta tragedii wziął na rogi  takie postaci nie dlatego, że królowie i tyrani to lepszy materiał, ale dosadniej wygląda, gdy kozioł bierze na rogi króla niż kmiecia. Jest w tym coś, co dziś nazywamy w muzyce walnięciem. Jeśli utwór nie powala, nie warto go słuchać, chyba że ktoś za wartość muzyczną postrzega błahość i płytkość utworku.

 

 

Andrzej Marek Hendzel

Do góry