Porozmawiajmy o muzyce łowieckiej. Czyli tej o której,
jako o jedynej muzyce wspomniał Mickiewicz w „Panu
Tadeuszu”, prócz przygrywki Jankiela. O rogu cętkowanym,
krętym!...
Pojechał nasz p. rezydent do prezydenta Ameryki i
zaczyna z nim rozgawor o bezpieczeństwie żon,
gdy ten idzie na polowanie. Zapomnijmy potrzebę
kontrolowania kobiety w domu, jaką ukochał nasz p.
rezydent. Jego wybór. Ale oczy Obamy rosły z
niedowierzania z sekundy na sekundę i już prawie, że
zaczął się drapać nie po głowie z zadziwienia,
ale z innych przyczyn w innych miejscach, by sprawdzić,
czy nadal oba ma, czy tu kto z niego sobie jaja robi.
A z czym mieliśmy tu do czynienia? Otóż mieliśmy
tu przykład kontaktu przedstawiciela kraju wyższej
kultury technicznej z przedstawicielem kraju kultury
zbieracko-łowieckiej. Żeby to chociaż było
zbieractwo, przy którym można na owym rogu zagrać.
A to rogi rogacizny domowej, która szuka smakołyków
na cudzych śmietnikach. Rogacizny, która nie zna
prawa własności, a co podniesie, to jej.
I dalej bydło rogate działa w ten deseń. Przyjeżdża
do Polski para przywódców – prezydent Francji,
stoi na deszczu, podczas gdy polski p. rezydent razem
z kanclerz Niemiec ukrył się przed deszczem. Ale pod
czym się ukrył i po co? Otóż, my Polacy,
jesteśmy narodem czerpiącym z obcych wzorów zupełnie
bezmyślnie. Było dawniej słowo, wymyślone przez
rodzimych purystów – słowem tym był deszczochron.
Czym był deszczochron? Otóż tym, co my
nazywamy dziś parasolem. A parasol, jak sama nazwa
wskazuje, jest ochroną przed słońcem – czyli słońcochronem,
gdyż pochodzi od francuskiego słowa parasol – para
ochrona, solei słońce. W istocie stała tam
para pod ochroną, bo chronił ją przed deszczem
prezydencki ochroniarz – trzymając tę parę pod
naszym rodzimym, siermiężnym parasolem –
deszczochronem i biedniutki prezydent Francji – na
deszczu i bez pary. Ale wiedząc o tej terminologii i
nazewnictwie, co miał odrzec francuski prezydent, który
swój język rodzimy zna dość dobrze, gdy go
zapytali: „Czy chce pan parasol?”. Po kiego mu
parasol, gdy deszcz pada? Odparł zatem, grzecznie,
jak to Francuz: „Nie dziękuję.”. I stoi
zdziwiony, deszcz mu za kołnierz leci. Rozgląda się
dziwnie, miny robi. A co myślał? „Powiedziałem
im, że nie chcę słońcochronu, ale deszczochron to
by mogli przynieść.”. Czemu tak myśli? Bo po
francusku deszczochron to paraplui. I cała
tajemnica wyjaśniona.
Ale co było dalej na tej wizycie na szczycie.
Wchodzą do pałacu i p. rezydent Polski siada jako
pierwszy na krześle, jakby nie tylko nigdy nie był
na żadnym polowaniu i nogi miał jak z waty, ale nie
umiał dotrzymać na stojąco jakiemuś współczesnemu
Wojskiemu jego rogowych melodii.
Ale nie potępiajmy go, bo lud takie zachowania
uznaje za prawidłowe. Dla ludu to zwykła rzecz, że
facet siada pierwszy, zanim kobietę posadzi... na
kolanach. Bo to jedyny powód, dla którego mężczyzna
może być usprawiedliwiony, że usiadł przed kobietą.
Chciał ją posadzić u siebie na kolanach. Czy to
szczyt służalstwa, że polski p. rezydent oczekuje
tego od pani kanclerz, że ta siądzie mu na
kolankach? Panu p. rezydentowi nie straszne te
gabaryty tylnej części pani kanclerz, bo on doświadczony
w tego rodzaju gabarytach. Umie wziąć na kolana taką
wielką odpowiedzialność. Germania to dziś kraj
liczący się a jej przywódca może przygnieść tym
rozmiarem. Cóż, Wenus paleolityczna w pas się kłania
na taką dworność. Duża, dosadna, germańska Wenus
i nie mniejsza domowa, rodzima. Na dowód niechaj będą
uśmiechy pani kanclerz, na widok p. prezydenta i tej
jego propozycji. „Och, Bronisławie, nie przy
ludziach. Siądę ci na kolankach, jak wyłączą
kamerę.”.
A przy tym wszystkim przygrywa znany szlagier myśliwski,
i to nie przez niemieckich ani polskich myśliwców śpiewany,
gdy się mordowali na niebie w samolotach, ale ten z
kniei:
Pojedziemy
na łów, na łów,
Na
łów na łowy...
Ale takie pieśni śpiewane są zawsze, gdy kobieta
służy mężczyźnie w domu i poza domem do łupania
orzechów – liternictwem. A głową taki użytkownik
kobiety zapomniał się posługiwać do czegokolwiek
innego, oprócz noszenia na niej rogów. Wszak dzikie
plemiona łowieckie często wielkie ciężary noszą
na tej części ciała. I taki idzie na łowy po co?
Może by coś ustrzelić, a może by samemu dać się
ustrzelić i potem dać się nieść przy hucznej pieśni
nie na głowie, ani nawet w lektyce ale na drągu. A
rogi przygrywają... chyba raczej nie do tańca.
Andrzej
Marek Hendzel
|