Trzeba redefiniować pojęcie muzyk. Kim dzisiaj
jest muzyk? Czy to ten, który umie wygrać na jakimś
instrumencie odpowiednio szybki trylik? Czy może ten,
który umie taki trylik zanotować? I to przy użyciu
dowolnego narzędzia.
Czy miarą kompozytora jest to, że notuje on swoje
dzieła na papierze? Nie zapominajmy, że Grecy pisali
na liściach palmowych albo na (bardzo drogim, bo
importowanym) papirusie. Ale przetrwały (chyba) tylko
te zapisane na kamieniu. A papier, czy papirus to także
wynalazek. Podobnie jak gładzony kamień albo duto do
rzeźbienia w kamieniu.
Kiedyś pewien dyrygent powiedział do mnie:
- To zostało napisane na komputerze?
I co miałem takiemu odpowiedzieć. „Broń Boże.
Kto pisze na komputerze?”. Po co miałbym coś pisać
na komputerze? Szczególnie, że mam zdjęte obudowy.
I co miałbym na nim napisać? „Tu naciśnij, a
wyskoczy ci ptaszek.”? Ale ten dyrygent to
naturalizowany cudzoziemiec, nauczył się mówić jak
Polacy, a trzeba przecież mówić z sensem. Wypadałoby
raczej rzec: To zostało napisane przy użyciu
komputera.
Kiedyś słyszałem o jakimś zacofańcu, który
nie chciał się nauczyć Auto-CAD-a i stwierdził:
„Po co mi Auto-CAD, kiedy ja mam takiego Auto-CAD-a
w głowie?”. Cóż, są różne przyczyny dla
podtrzymania swej zachowawczej siły, ale żeby wyobraźni
używać właśnie do tego, by podbudować
(argumentem) nieuctwo... To cudownie, że ktoś coś
umie na przykład - grafik komputerowy umie rysować
na kartce papieru. Jedno drugiemu nie przeczy. Gorzej,
gdy ktoś ma się za grafika, a nie umie narysować
prostej kreski na papierze, ale to specyfika tej
domeny – komputeryzacja humanizmu. Jednakże nigdy
ten komputer nie zamieni się w nic innego – zawsze
będąc narzędziem. Nawet w pełni samodzielny myślowo,
będzie narzędziem. Upodmiotowienie komputera jest
raczej dziedziną czystej fikcji. Nie umiemy tchnąć
duchowości w samych siebie i innych ludzi, a jak
tchniemy ją w maszynę. A człowiek ma tę duchowość.
I jeśli umie dać jej przejaw przy użyciu dowolnego
narzędzia, to tworzy coś wartościowego. I jeśli
tym narzędziem jest komputer, to komu to szkodę
przynosi? Zacofańcom, wstecznikom i zachowawczej sile
wszelkiej maści ciemnoty, która także przy użyciu
wynalazków starszej daty – jak papier – też
niczego nie tworzy? A kto by brał wzgląd na takich?
Zatem redefinicja pojęcia muzyk jest konieczna,
aby rozszerzyć nasze pole twórcze. Tylko do tego. Bo
inaczej tylko pastuch z fujarką, który improwizuje
swoje korowody jest muzykiem prawdziwym. Nie używa
wynalazków poza fujarką, którą sklecił z bzu albo
kory brzozowej. Ale przecież i ten instrument to także
wynalazek. A po co muzyk miałby się bać wynalazków?
Po to, by jakiś mierny grajek, który gra od nastu
lat i uczy się pilnie po szkołach, zadarł nos i
orzekł: „Ja tu
jestem specjalista. Wiesz, ile muzyk musi się
uczyć?”?
A na koniec nie ma w tym muzyki za grosz, nawet za
ćwierć grosza. Bo muzyka ukrywa się w nas i chce
wyleźć na Świat dowolną drogą, po której ją człowiek
poprowadzi. Jeśli tą drogą jest kod binarny, to po
co jej stawać na drodze? Kim jest i jak go nazwać
ten, który stanie wtedy na jej drodze? Może być
albo zawalidrogą albo tym, który ją poniesie dalej.
Od niego zależy, jaką rolę na siebie przyjmie. Może
lepiej zostać muzykoforosem albo muzoforosem – jeśli
to ma sens – lingwistycznie. Muzykoforos albo
muzoforos... A może jednak muzykiem jest tylko ten,
który ten trylik usłyszy jako pierwszy i pierwszy go
odda ludziom... jakkolwiek.
Andrzej
Marek Hendzel
|