Wydawnictwo Oficyna
Strona główna Dziennik Muzyczny
Wydawnictwo Oficyna Kompozytorzy Dziennik Muzyczny Recenzje Instytut Neuronowy Do pobrania Krótki opis Kontakt

A+A-
 

     

Poprzednie 

Następna

Koszalin, 27. 05. 2012 r.

 

 

 

Grubiańskie myślenie ludu, o ile w ogóle to można nazwać myśleniem, ten myślowy przysiółek, ma jednak w sobie jakąś grubo ciosaną delikatność. Gorzej jest wśród czynnika urzędniczego, tego topornego pseudointeligenta, który swoją pustą postawą duchową wdziera się z pretensją w życie społeczne. Zamiast muzyki uzyskuje się przez to naśladownictwo tępe, okrutne i beznamiętne. Nieokrzesany ludyczny zaśpiew wydaje się przy tym pełen wigoru, fantazji i wyobraźni.

 

Ta dzika pretensja administracyjnego parobka, który karierę swego życia przemienia w pustkę i zarobaczywienie wszelkich działań, w istocie zabija muzykę i niweczy cały twórczy wysiłek ludzki. Jeśli muzyka ma cierpieć na stosie, to zawsze jest to stos urzędniczy, jakiegoś barbarzyńcy i prostaka odzianego w togę swoich ciasnych schematów i nawyków. Podczas gdy z toporności ludycznej można wyrwać cokolwiek, co zasili muzykę w jej dowolnych przejawach wyższych, to popróbuj – delikatne podniebionko – wyrwać cokolwiek z urzędniczego kiśnięcia.

 

Droga mięciutka dupciu, nic ci nie da pisanie do ludzi, którzy przerastają przeciętność. Twoja przeciętność jest w twojej szyneczce duchowej. Twój umysł jest jak duszek unoszący się nad filiżanką kawy czy herbaty. Może podnieci myśl ludzką, może zaszczyci kogoś swoją obecnością i pociągnie do walki, ale w muzyce znaczenie urzędniczego sadła jest żadne. Nijakość, klikowość, tępota to wyróżnienie, które powoduje, że stowarzyszenie albo nawet pełne niezrzeszenie publiczne piekarzy czy szewców ma w sobie więcej porywającej frazy niż cały konglomerat urzędniczej bredni. Urzędnik to muzyczny szkodnik, pasożyt sztuki i puste dźwięki, z których nikt nie zdoła ukleić najmniejszego nawet kawałka.

 

Franz Kafka i James Joyce to przykłady ludzi zniweczonych urzędniczeniem. Ich muzyczność powoli, degenerując się, spadła do postaci nachylonego nad postawą człowieka bredzenia. Kondycjo ludzka, gdzieżeś? Ale muzyka w tym wszystkim zdechła, zadeptana jak pąk, jak zalążek - jak drobniutkie nasionko, które ledwo wzeszło a już jakiś gbur, prostak w mundurze biura i kapownika zadziobał ją swoją nikczemnością i nijakością.

 

Dlatego nad ludem zawsze trzeba się nakłonić. Posłuchać go jak bąka w trawie. Jak pracowitej pszczoły między gałęziami ukwieconymi wiosną. Nie zawsze to coś przyniesie oprócz rany po żądle i opuchlizny, ale bywa, że działa jak ożywczy podmuch wiatru. Może ten zaduch urzędniczy, tę biurokrację sumienia uda się wyczyścić tym, co uchodzi tu za synonim ciemnoty, zaścianka i prowincji. Bo jeśli tuman egzystuje w ciasnocie umysłowej biura, to skądś trzeba mieć bodaj brzozową miotłę, by wymieść te brudy umysłowe. Skądś trzeba mieć bodaj trzcinowy stroik, by wrócić rangę muzyki. Skądś trzeba mieć tę siłę do tworzenia muzyki.

 

 

Andrzej Marek Hendzel

 
Do góry