I znowu Dzierżykraj Morawski:
Rozbicie okrętu
Miotany gniewem nawały,
Rozbił się okręt o skały
I w morskim tonął odmęcie.
Jedna tylko łódeczka była:
Cząstka się na nią schroniła.
Reszta została w okręcie.
I już drobna pędzi nawa,
Gdy wtem nagle z krzykiem stawa:
- Zabierzmy księdza do łodzi! -
Lecz ten wpośród groźnych toni,
W świętej szacie, z krzyżem w dłoni,
Na brzeg okrętu wychodzi.
- Płyńcie – rzecze – bracia mili!
Dzielnieście bliźnich bronili:
Wdzięcznie was przyjmie kraina.
Nie dla mnie łódki ochrona:
Wasza powinność skończona,
Moja się teraz zaczyna. –
Rzekłszy to, w okręt zstępuje,
ginących na śmierć gotuje,
Godzi, wzmacnia, cieszy w zgonie.
Wtem przyklęka, zniża głowę,
Wznosi hymny pogrzebowe
I z wszystkimi razem tonie.
A cóż to jest? – zawoła
krytykant zgoła. Jakim cudem tu o księdzu? I to
oddanym, dzielnym i wiernym. Ano, przyzwyczaili nas
współcześni kapłani do zdrady, kłamstwa i
sprzedajności. A tu proszę bardzo – wiara i gotowość
oddania życia za drugich, tylko po to, by im przedśmiertną
zanieść pociechę.
A o czym jest ten wiersz, bo już mało co bajka? Nie
ma postaci zwierzęcych, ożywionych rzeczy, czyli
typowego bajkowego sztafażu. Chyba że ktoś uzna, że
tonący, rozbitkowie i ksiądz, to zwierzęta albo
przedmioty. A może to przebłysk symbolizmu, zanim go
zrodziła francuska ziemia. Nie zapominajmy, że
Franciszek Dzierżykraj Morawski był przede wszystkim
wojskowym, generałem i to na najwyższych szczeblach
dowodzenia w Powstaniu Listopadowym. A ten tonący okręt
to po prostu Polska, zostawiana przez uciekających
niedobitków Armii Polskiej. Ktoś zostającym musiał
śpiewać hymny pogrzebowe. Ta scena – nieco bajkowa
i fantastyczna, z marynistyczną dramaturgią, to
jakby odmalowany obraz z dni ostatnich Powstania
Listopadowego. Ale i z każdej innej tragedii
dziejowej kraju, który tonie w odmętach zbrodni popełnianej
na nim przez usłużnych sąsiadów.
Dziś by się przydał taki
ksiądz w Polsce, który nie tyle przyglądałby się
tej ponownej tragedii kraju, co pocieszałby
strapionych, by do tej tragedii nie doprowadzić.
Wszakże w Polsce obecnie tak się dobrze dzieje: urzędnik
obrasta w tłuszczyk, biznesmen dorabia się przecież
nie na krzywdzie, wyzysku i ciemnocie innych, ogólnie
kwitnie wysoki poziom kultury – szczególnie umysłowej – i cywilizacji. „Żyć nie umierać.”
Zatem po co ksiądz?
– powie wesołek. A wesołkowi z takimi zwrotami
jak: „ginących na śmierć gotuje” – łatwo
przychodzą przyśpiewki, że oczywiście na wolnym
ogniu i z przyprawami kolonialnymi albo dalej:
„Godzi, wzmacnia, cieszy w zgonie” oczywiście
godzi nożem, wzmacnia trunkiem i cieszy w zgonie
dobrymi polskimi dowcipasami. Wesołki to jedno umieją,
chichrać bezmyślnie w każdej okoliczności. A potem
zdziwienie wielkie, że sam taki na dno idzie, bo za głupi
był, gdy mu się mówiło, że trzeba działać, a
nie czekać, aż przyjdą.
A ponadto, kto dziś z księży
mówi do ludzi: Bracia. Kto z ludzi mówi, jak to
dawniej w Polszcze bywało: Bracia Polacy. Kto tak mówi?
Bracia Polacy.
Andrzej Marek Hendzel
|