A jednak tu coś napiszę. Wczoraj
spotkało mnie coś miłego. Owszem teoretycy wojny zaraz by powiedzieli, żeby nie
łapać przynęty. Jednakże, czy, gdy ktoś jest dla kogoś po prostu miły, to zaraz
trzeba wietrzyć podstęp?
Są rzeczy bezpretensjonalne na tym
Świecie, czy tego wszelkiej maści kłótnicy chcą czy nie. Temperament człowieka
odzwierciedla się często mimowolnie, jak płonąca pochodnia. Doszukiwanie się
czegoś więcej albo czegoś poza namiętnością, która kipi w człowieku, to szukanie
skorupy a nie żywego Ducha pulsującego w kimś.
Ktoś – zaraz napiszę, kto – potrząsnął
mną i jakby mówił: „Rusz się, Hendzel, i do dzieła. Obudź się. Bo co jest
ważniejsze niż Muzyka?”. I nie zrobił tego obcesowo. Nie przylazł i nie plótł
od rzeczy, ale od razu do tematu.
Przyznam, że tekst, który napisałem 30. kwietnia 2009 roku, to dla mnie dzisiaj przepaść czasowa. Jednak nie odwołuję
ani słowa z tego, co tam jest. W międzyczasie minęła siedemdziesiąta rocznica
śmierci Karola Szymanowskiego i każdy może frymarczyć jego twórczością bez
jakichkolwiek tantiem dla jakichkolwiek żyjących krewnych czy spadkobierców
praw autorskich po kompozytorze i wcale niezgorszym pisarzu. Jest wielu
złośliwców, którzy zamiast dziękować Bogu i losowi, że mieli takiego kogoś,
potrafią tylko psioczyć.
Opowiadam to a vista – nie
zaglądając do żadnych mądrych źródeł. Powinienem buchnąć emocjami. Jak wulkan
zagotować się w sobie i narobić rabanu. Tyle lat dawałem sobą powodować dla
ludzi marnych i wyrachowanych. „Ale kto? Kto wyrwał Cię z letargu?” – wrzaśnie
zniecierpliwiony Czytelnik.
Pani Jolanta Sosnowska, jak sama o
sobie, bez pustej kokieterii, mówi – skrzypaczka. Potrafię być złośliwy w
stosunku do pań grających na tym szlachetnym instrumencie. Oj, potrafię. Jest
parę paniuś, które zalazły mi za skórę swoją bigoterią i hipokryzją. A tu...
Proszę Państwa, skrzypce znalazły swego
nowego odkrywcę. Włączyłem te próbki na stronie Jolanty Sosnowskiej i „ciary
mnie przeszły” – jak mawiał a przynajmniej pisał Karol Kurpiński w jego „Dzienniku
Podróży”. I to nie po plerach, ale co to... po karku i nogach. „Co, zamieniłem
się już zupełnie w starego satyra, że mi sierść wyrasta na kończynach dolnych?”
– zapytałem sam siebie. Ale cóż warte są subiektywne odczucia, gdy ich kto inny
nie potwierdzi. Poprosiłem kogoś jeszcze o przeprowadzenie eksperymentu. I
ciary ją też przeszły po – oczywista – jej nogach a nie moich. Czegoś takiego
się nie spodziewałem.
Czytelnik powie – „Ot, znowu sobie kpi,
ironizuje albo... no, satyra i humor.”. Ale, widzisz Czytelniku, jeśli myślisz,
że muzyka odbierana jest tylko jakąś duszą, jaźnią czy psychiką – jak wolą
niedowiarki – to sam tej duszy, jaźni ani nawet psychiki niedowiarka nie
posiadasz. Muzyka śpiewa do nas somatycznie, bo taka jest natura prawdziwego
doznania muzycznego. I tu to doznanie jest.
Takiego kopa, że pozwolę sobie na slang
rock and roll’owy (choć czemu nie napisać rokendrolowy), nie przypominam sobie.
I skąd tyle tych harmonicznych? Jakby ktoś rozkręcił przester w gitarze i to na
maksa. Jakby szlachetne lampowe brzmienie. Czy to, co piszę, to fusy przemyśleń
amatora? A kichać was, nabzdyczone patałachy. W tym, co zaprezentowała Jolanta
Sosnowska, w tych drobnych podanych na stronie próbkach, jest to, o co chodzi w
Muzyce. Ekscytujący, wybuchowy przekaz. Nie jest to żadne puste zgrzytanie, a
taki zaśpiew, który człowiekowi się po nocy śnił.
Wysłuchałem też wypowiedzi Jolanty
Sosnowskiej w przeróżnych radiach. I teraz wiem, cośkolwiek, bo ze wstydem
przyznaję, nie wiedziałem dotąd, że ktoś taki w ogóle istnieje. Mój błąd, a
błąd trzeba naprawić. I teraz wiem, że istnieje coś takiego jak skordatura. A
powinienem o tym wiedzieć, że to technika stara, powstała u zarania wielkiego
złotego wieku skrzypiec, czyli gdzieś na początku XVIII wieku.
Swego czasu napisałem trzy sonaty na
skrzypce solo. Jakie to są utwory, mało kto wie. Są w nich jednak fragmenty
technicznie niemożliwe – ponoć – do zagrania. Piszę „ponoć”, bo lepiej
powiedzieć – niemożliwe do zagrania na skrzypcach nastrojonych klasycznie w
stroju kwintowym. Nie uczyłem się tego w jakiejś szkole, u mnie to przesłanka
bebechowa. Czułem, że tu mnie ktoś wkręca, twierdząc, że tego zagrać nie można.
Przenoszenie burdonu w kompozycji o oktawę wyżej, by jaśnie pani ze smyczkiem
trafiła w dźwięki, to przyznam rozstroiło mnie zupełnie. Utwory wylądowały w
szafie, na strychu jakiegoś dziwacznego nabzdyczenia. A mówiłem: „To przestrój
te skrzypce, by to zagrać.”. Było sławne „nie bo nie”. A tu, proszę bardzo,
skordatura. Jednak można. Można nawet przełożyć struny, by zbliżyć burdony do
wysokich dźwięków. I ci tam na początku (skrzypcowej) drogi rozwojowej
kompozycji na ten przedziwny instrument z duszą, choć to dusza z drewna, ale
zawsze tam, gdzie powinna być, ci tam u zarania mieli te same przesłanki
twórcze co ja dziś... tu gdzieś w tym międzymorzu.
Jednakże, gdybym powiedział, że to, co
gra Pani Jolanta Sosnowska a szczególnie ta barwa, to tylko skordatura to
byłaby haniebna obelga zarówno dla tejże wykonawczyni jak i dla skordatury. To
coś niesamowitego, jakby wreszcie ktoś pootwierał okna w zatęchłym budynku i
przewietrzył tę stęchliznę. I to przy użyciu czego? Przy użyciu tych wszystkich
autorów, których łaskawa publiczność i jeszcze łaskawsi znawcy a o krytykach
nigdy nie zapominajmy – których to, oniż to wszyscy w swej szczodrobliwości
zapomnieli z kretesem. A tu cała paleta zapomnianych tancerzy smyczka,
piłujących tak obcasem, że aż iskry idą. I to bez żadnej rubaszności a ze swadą
i finezją. Z ogniem. Słyszycie to? Nie? To gdzie macie uszy?
Jeśli takie są drobne próbki – te
zajawki muzyczne – to chcę poznać całą resztę. Można powiedzieć – bukiet
twórców, którzy ożyli dzięki jednaj osobie. Znowu brzmią, znowu są i znowu
żyją. Czy to mało?
Nie chcę tu przesłodzić, bo dopatrzyłem
się drobnych rys. Rys nie na Muzyce, którą usłyszałem i nie na – o tego mi nie
wmówicie – żadnych rys na samej osobie wykonawczyni. To jednak drobnostki,
jakieś plewy, o których już dawno zapomniałem. Jednak, ze szczerego serca, Pani
Jolancie chciałbym tego zaoszczędzić. Są bowiem lisy w ludzkiej skórze, które
żerują na innych. A jak udają prawych i sprawiedliwych, jacy są obywatelscy i
jak miłują człowieka. Aż od tego Muzyka ginie i kona w kącie.
Dzięki Jolancie Sosnowskiej zapłonęło
coś nowego i nie jest to tylko wątła pochodnia ciekawostki. Cóż mogę rzec na
koniec? Czekam na więcej.
Andrzej Marek Hendzel
|