Autor
jest pesymistą. Bo co tu nawypisywał:
Na
ulicy
Po
mieście idą buty.
Jaki
ten chodnik zatruty,
W
ogóle nie słychać muzyki.
„Różne
się robi myki.” –
do
buta przemówi trzewik.
„Zrobili
dla muzy chlewik.” –
rzeknie
but do trzewika.
I
tak skonała muzyka.
Ale
czy muzyka skonała? Na pewno nie, jedynie dała
dyla od czegoś takiego na jakieś niezbadane
manowce. Może i pogubiła przy tym buty, ale na
pewno nie skonała. Ukryła się przed zbuciorowanym
towarzystwem. Żeby ją teraz wydobyć na światło
dzienne, albo i nawet nocne, bo
żyjemy w epoce wynalazków Edisona, trzeba
wiele wysiłku.
Tąż
samą przysługę zrobili wiecznej istocie muzyki -
melodii - ci, którzy uwierzyli, że nowymi metodami
porządkowania materiału muzycznego można dojść
do czegokolwiek. Nie mówię już o dochodzeniu do
czegokolwiek śpiewnego. Ale bodaj nie wprawiającego
obuwia w stan osłupienia.
Melodyi, to jest istotnéj
twórczości w muzyce, ludzie ani żadne teorye nie
dadzą, to Bóg sam tylko dać może, teorya zaś
uczy jak ją rozwinąć, jak w nadobniejszéj formie
objawić.
Tak
to widział autor artykułu o Ignacym Komorowskim,
który opublikowany został w Tygodniku Ilustrowanym
w numerze 11. na przełomie listopada i grudnia 1859
roku. Kto pamięta dzisiaj tego kompozytora, któremu
poświęcono cytowany tekst?
Ale
co do teorii i ludzkich chęci i oczekiwań, to żadne
takie sprawy nie dadzą nigdy utworowi tego, co
autor dostaje od Boga. Jeśli zatem jakimś mrocznym
cmentarnym zrządzeniem losu starożytne boginie i
Muzy stały się aniołami, to jako wysłannicy
Boga, obecnie zsyłają melodie autorowi. Kto występuje
przeciwko temu prawidłu, to tak jakby chciał nosić
buty na głowie, a na nogi kładłby kapelusz. Tego
nie zmieni nic: ani napuszona akademia, ani
przedziwne meandry kontrapunktu, ani żadna nawet
najbardziej zawiła harmonia ani nawet najbardziej
poskręcana filozofia. Melodia jest darem od Boga
dla autora. Autor ma ją tylko przelać na papier,
albo oddać w każdy inny sposób możliwy do
przekazania innym ludziom.
Sprofanowanie
melodii jako wartości w muzyce to grzech, którego
w żaden sposób nie można wybaczyć
pseudonowinkarstwu XX wieku. To hańba na muzyce. To
tak jakby dostawać prezent od lepszego od siebie i
pluć na niego. Można grzecznie odmówić, ale
opluwanie darczyńcy to odrażający proceder. To
muzykę położyłoby do grobu, gdyby nie resztki
melodii żyjącej gdzieś na jakichś chodnikach i
placach. Ona - i tylko ona - jest w stanie uratować
muzykę. Cała reszta jest gorsza niż najgorsza
popelina. Jeśli nie obudzi się zdrowy odruch, to
rzeczywiście zaprowadzi muzykę nie na manowce, ale
do grobu.
Andrzej
Marek Hendzel
|