Wydawnictwo Oficyna
Strona główna Dziennik Muzyczny
Wydawnictwo Oficyna Kompozytorzy Dziennik Muzyczny Recenzje Instytut Neuronowy Do pobrania Krótki opis Kontakt
 
 

     

Poprzednie 

Następna

Koszalin, 13. 05. 2009 r.

 

 

 

Przebrnąłem przez „Dzienniki Podróży” Karola Kurpińskiego. Czytany zwolna, z doskoku, jak przerywnik w pracy i innych czynnościach, bardziej może pociągających. Przeprowadza czytelnika przez kraje znane i to powszednie, ale w epoce dawno już minionej i zapomnianej, gdzie statek „waporowy” był cudem niezwykłym. Wędrując od opery do opery, od teatru do teatru i od pałacu do pałacu – które to ostatnie pozamieniano już wtedy w muzea. Jest rok 1823.

 

Po zrobieniu wolty, wspomina ostatkiem zdań i chwali postawę muzyczną Mozarta:

 

Tego rodzaju kompozycje Mozarta obok dzisiejszych utworów niemieckich mogą się zrównać do czystej i wspaniałej architektury dawnych Rzymian obok zagwazdanej gotczyzny zjawionej w ostatnich wiekach cesarzów rzymskich.

 

Mówiąc o „Łaskawości Tytusa” ostatniej operze Mozarta. Jak widać niezbyt pochlebnie wyraża się o Niemcach jako kompozytorach. A to jest delikatny cytat. Czy zatem nie lubił Niemców? A po co – oni sami się wystarczająco nie lubią, żeby ich jeszcze w tym wyręczać.

 

A kompozycje Włochów kwituje dalej:

 

Rossini zdaje się trzymać tej drogi i dlatego się powszechnie podoba mimo przeciw niemu krzyku wszystkich akordowych mędrków.

 

Czy wyraża się tu źle o Włochach, awersję jakąś odczuwając przy tym do kontrapunktystów? A po co – oni sami mają do siebie tyle awersji, że jeden więcej – i to Polak – nic nie doda i nie ujmie.

 

Co zrobili Niemcy i Włosi z muzyką po dwóch już niemal wiekach... Co by na to powiedział biedny Kurpiński? Jego utwory stanowią morze pustki. Czemu? Prawie całość jego prac gdzieś pewnie jest, ale mało kto wie, gdzie. Piotr Kamiński podaje, że duża część zaginęła. A może się myli? Mili się na pewno w tym, że Kurpiński nie komponował po powrocie niemal zupełnie. Napisał jeszcze operę „Cecylia Piaseczyńska”. Czyli niemal zupełnie nie komponując - machnął jeszcze operę. W 1829 roku. Także zapomnianą. Elsner wypomina mu, że udał się tam za pieniądze rządowe i też miesza fakty.

 

Rozwijajmy raz uznane prawdy w miejsce pedantycznego wyszukiwania coraz to nowych, a pewno zajdziemy dalej.

 

A dokąd doszedł Kurpiński. Patrzę się na malutki przerywnik – bo tak nazwał wydawca rysuneczki Adama Młodzianowskiego w wydanym w 1954 „Dzienniku Podróży”. Dany na sam koniec, zapewne przerywa między lekturą tekstu a indeksem na zakończenie książki, choć jest jakby kodą, delikatnym zakończeniem, albo kończnikiem graficznym. I co przedstawia ten kończnik? Kareta, choć bardziej dyliżans pocztowy wjeżdża do Warszawy. Na jakość podobnych pojazdów tak wyrzekało niegdyś liternictwo Mozarta. Kolumna Zygmunta Słupnika Warszawskiego wita go po podróży. Do czego tu wracać? Do czego wrócił i do czego tęsknił Karol Kurpiński? Do tego pustego, przykrego zapomnienia pokoleń? Do tego płytkiego gadania przeróżnych nowomodnych mędrków? Bat świsnął jeszcze raz nad grzywami koników i podróż zakończona.

 

W tym morzu niczego, w tym zbiorowisku wiecznie rodzącego się rumowiska, w tym targanym przez głupotę ludzką kawałku ziemi. Co było w Polsce, że wrócił? Możliwość zadyrygowania  kilkudziesięciu utworów znanych na Zachodzie? A może wspomnienie Zosi, ciągnęło go do domu. Nie dały mu Francuzeczki i Włoszki skosztować swego miodu, bo brakło mu na to dzięgów, jak sam wypisuje. A Zosia pracowicie przepisała jego „Dziennik” i nie sarkała. A może tylko sama jedna wielka „Warszawianka” ciągnęła go tu jak magnes. Chcieli Polacy stolicę swoją spalić jeszcze kilka razy, ale takiej rzeczy, takiego hymnu powstańczego nie powstydziły się nawet Verdi. A może by pękł z zazdrości. Co spowodowało, że Karol przestał pisać?

 

O pyskaty narodzie, przepełniony jadem po same brzegi, czy Ty lubisz być bity po liternictwie?  Czy to twoje umiłowane zajęcie poniewierać swoich autorów? Czy nie wiesz, że bez nich znowu zetrą Cię z mapy świata? Że zostanie po Tobie to, co zwykle pozostawia po sobie kamfora i inne ciecze aromatyczne. Może i dasz komuś powąchać wspomnienia o swoim istnieniu, ale twoja własna przewrotność Cię zgubi. I nie pomoże Ci żaden hymn, chwalący istnienie Polski, kiedy Ciebie nie będzie. Nie wskrzesi Cię wtedy żadna muzyka.

 

 

Andrzej Marek Hendzel