W
uściskach dźwięków
Pamięci
Karola Kurpińskiego
Cały
tonę w muzyce
nuty
mnie zawalają
po
same uszy.
Na
brzegu świszczą liny
warczą
kołowroty
toczącej
się suwnicy.
I
każdy nowy akord
bierze
dźwigany w niebo
kontener.
Blachy
chodzą rytmicznie
tańczy
żuraw w amoku
targając
unisony.
Kanonadą
przepięknych wyzwisk
marynarz
wita poranek
aż
maszty podeszły pod okno.
Tak
sobie marzę o Neapolu
widząc
za oknem płaszczyznę
tuzinkowych
odgłosów.
***
Gdy
widzę albo słyszę takiego frycoholika, to nóż
mi się otwiera w kieszeni... Samemu sobie
zaprzeczam i uciekłbym od tego teutońskiego ględzenia.
Na
każdym kroku parówa, ten ideał buraka. I co masz,
acan, przeciw parówie? Tak pies za babą goni się
codzienność. I co z tego wynika? Niedomyty mały
kundelek szarpie cię za nogawkę, wmawiając ci, co
masz robić, albo czym jest to, co zrobiłeś. A w
czasie teraźniejszym pobrzękuje jego mizerna zawiść.
Nie wpuścili go nawet do przedpokoju, to teraz za
karę nafajda ci na wycieraczkę. Oto Polska.
I
wyrzeka taki na ojczyznę albo i nawet na tę
genialną synczyznę, a może matczyznę i córczyznę.
Wyrzeka taki, bo go dusi to kłucie w sercu, albo
lepiej pod sercem i w trzewiach. Siedzi na drzewie
obczyzny, ale warczy jak każdy polski wsiowy burek.
Źle chłop go traktuje, karmi skąpo i przypiął
łańcuchem do budy. I takich nabrał obyczajów
muzycznych, że wyje o byle co, bodaj do księżyca.
***
Dęciaki
Mówi
trąba do rogu:
„Ja,
panie, dzięki Bogu,
jakem
waltornia prawdziwa...
A
co pan tu się wyrywa
Jak
cham, albo jak bomba.” –
tak
przemówiła trąba.
W
rogu zadrżały wentyle.
„To
zbytek łaski i tyle.” –
odezwie
się rożek słodki.
Spod
pani wylazły spodki,
taka
z niej paryżanka,
jak
kubek albo jak szklanka.
I
na te przeróżne filiacje
zjedli
pospołu kolację.
Nim
doszło wszak do śniadania,
pani
się dęcia wzbrania.
I
stanął rożek na nogi.
„Nie
po to, by mi tu rogi
w
tłumie wypiały rejestry
wstąpiłem
wszak do orkiestry,
lecz
by trylik nas złączył.”.
I
wstał i na tym skończył.
Andrzej
Marek Hendzel
|