Porozmawiajmy
o metodzie kompozytorskiej. Czymże jest metoda?
Metoda to sposób postępowania, czyli algorytm.
Automat postępuje pewnym trybem, a człowiek niestety
mieści się w teorii automatów jako najbardziej
skomplikowany znany obiekt, jak „V” mieści się w
„W”. Gdyż teoria ta nie obejmuje swym działaniem
trybów postępowania istoty najwyższej – Boga. Ani
hierarchicznie istot pomiędzy człowiekiem a Bogiem.
Przyjmuje naszą fizyczność za warunek zaliczenia do
obiektów teorii.
Niezbyt
przyjemnie jest pewnie słuchać niejednemu, że jest
zaliczony do automatów. Ale cóż, teorie mają swoje
tryby postępowania. Dla przykładu omówmy najstarszą
ściśle podaną metodę nauki muzyki i teorii muzyki
w polskim piśmiennictwie. Weźmy „Zasady
Harmonji
wykładane sposobem lekcji dla lubowników muzyki”
Karola Kurpińskiego z 1844 roku. Nie jest to jego
pierwsza praca z tego zakresu, ale tą akurat
dysponujemy. I co czytamy w jej wstępie?
Jakkolwiek bądź, chcę tem
dziełkiem uczynić przysługę wszystkim młodym
muzykalnym osobom, nie znającym zasad harmonii, a
uczuwającym w sobie niezbędną chęć tworzenia: bo
bez znajomości zasad, nawet silny zaród talentu postępować
będzie krokiem bojaźliwym, a jeżeli śmiałym, to
pewno mnóstwo popełni błędów.
Nie
napisał tam na pewno mnóstwo popełni błędów,
ale pewno... – czyli prawdopodobnie popełni
te błędy. Wyraził przypuszczenie a nie pewność.
Nie widać tu absolutnego pewnika akademików, którzy,
gdy ktoś nie idzie ich rutyniarskimi metodami po
trupach do celu, to na pewno jest w błędzie. Kurpiński
jest ostrożny, nawet delikatny w formułowaniu sądów.
A po tym wstępie rozwija w przyjemny sposób bardzo
pasjonujący wykład, który niejednemu ciasnemu
znawcy nawet dzisiaj pootwierałby drzwi i okna, aby
wyzbyć go zatęchłego myślenia. Nie ma tam niczego,
w tym wykładzie, coby zasługiwało na miano
powierzchownego albo słabego. Autor idzie dość
prostym sposobem do celu, nie używa nowoczesnych
metod nauki o muzyce. Jakby się nakłaniał do ucznia
i pokazywał mu, jak uderzyć w strunę, aby wydała właściwy
flażolet.
Ale na
koniec tego wykładu wali takie coś:
Kobieta
posiadająca w znacznym stopniu umiejętność grania
na Fortepianie, chociaż niezna nazwy akordów ale
instynktowo czuje każdy akord, i jej słuch jest już
oswojony ze wszystkimi dissonnancyami i logicznem
prowadzeniem mowy tonów.
Serce
ukształconej kobiety jest bliższe niebios aniżeli
nasze, jest tkliwsze, szybko zgadujące: słuch jest
delikatniejszy od naszego, gust wytworniejszy, wyobraźnia
żywa, ale wdziękliwa i skromna: rzewność
dziecinna, dziewicza, macierzyńska, religijna.....
Tak
ukształcona niewiasta, bez pobierania osobnej nauki o
harmonii, niech śmiało komponuje różne utworki na
swój harmonijny instrument, zaręczam że niepopełni
błędów przeciw harmonji; a chociażby się według
pedanterii znalazł jaki, ten błąd będzie jeszcze
wdziękiem. –
I co widzimy? Cały wykład
rozwiewa się w pył, gdy do lekcji trzeba zachęcić
kobietę. Okazuje się, że kobieta z natury swej ma
wyczucie muzyczne i nie musi się uczyć zasad
harmonii, bo te odziedziczyła w genach. Bezbłędna i
nieomylna w swym instynkcie, jeśli nawet popełni błąd,
to będzie to wzięte za zaletę utworu. To po co była
ta cała lekcja? I gdzie są te zdolne panie, tak chętnie
biegnące po klawiszach w pogoni za swoim instynktem
muzycznym?
Oczywiście Kurpiński chciał
tylko schlebić płci pięknej i traktując jej
przedstawicielki z czułym ojcowskim pobłażaniem,
zostawił im całe pole dziergania domowych
kompozycyjek. A sobie i sobie podobnym pieczołowite
wkuwanie zasad harmonii, nawet wtedy, gdy istoty tego
zjawiska niegdzie dobrze nie wytłumaczył. Choć, dla
oddania sprawiedliwości temu skromnemu autorowi, do
dzisiaj nikt nie podał istoty tego zjawiska w sposób
jasny i klarowny. Wielu jest takich, którzy o
harmonii rozprawiają. Wynaleziono różne typy
harmonii i dysharmonii. Ale istoty zjawiska
naturalnego nie podał nikt. Czemu?
Dlatego wykład Kurpińskiego
jest jako relikt z epoki raczkowania polskiej szkoły
kompozycji niezwykłym świadectwem twórczej myśli
autora. Mimo pewnych oczywistych przeoczeń i naśladownictw
zawiera w sobie sporą dozę nowatorskiego podejścia,
którego potem autorom polskim niestety zabrakło.
Następne szkoły harmonii były już rutyniarsko
podobne do zachodniego trybu nauki o muzyce –
nudnego, pozbawionego wyobraźni, ciasnego snucia się
po pięcioliniach.
Jeśli taki Kurpiński popełniał
błędy, to były jego własne błędy. A jeśli ktoś
zaczyna go poprawiać w duchu lub bezdechu późniejszych
epok, to są już tylko błędy nauczycieli tegoż
poprawiacza, którzy stęchlizną swoich sal wykładowych
zarazili jego umysł. Zadziwiające jest to, że Kurpiński
odważył się w ogóle wypowiedzieć ową zasadę twórczą:
piszcie jak chcecie, a zobaczymy, co z tego wyjdzie.
Włożył ją w swoje usta, kierując ją do kobiet,
bo gdyby to samo palnął lubownikom muzycznym, to ci
go by zlinczowali swoją kakofonią umysłową.
Ot, i
cały algorytm kompozytorski. Kompozytor może robić,
co chce z dźwiękiem, ale pod warunkiem, że nie ma
do czynienia z niewyrobionym stadem lubowników, którzy
tak przesiąkli swoim rzekomym wyrafinowaniem, że
zatrują mu życie. Najpierw, gdy o harmonii słyszał
każdy, ale mało kto zrozumiał proste zasady współbrzmienia
dźwięków, odsądzano od czci i wiary tych, którzy
bodaj o półton odbiegli od tego ckliwego kląskania.
A teraz, gdy człowiek zapisze dwa takty rozwinięć
przypominających zasady współbrzmień, nagle staje
się kiczowatym autorem, bo lubownicy obecnie mają
inną manię – słuchają tylko dysonansów. Ale
podstawowej zasady twórczej – wyobraźni – nie
naruszy żadne głupawe lubownictwo.
A
prawidłowy algorytm w zoptymalizowanej formie
powinien brzmieć: Idźcie śmiało, a może nie
popełnicie błędów. A jeśli ktoś błędy popełni,
to i tak nic na to nie poradzi, ale jeśli ograniczy
swoją wyobraźnię dźwiękową ciasnymi zasadami, to
na koniec nie może się spodziewać niczego innego,
jak tylko dreptania po cudzych śladach udeptanymi ścieżkami.
Ale, jeśli nie popełni błędów albo nawet jeśli
popełni błędy, ale rozwinie swoją wyobraźnią swój
wysiłek w wielkie dzieło, które trafi do ludzi, to
co za różnica, jaką drogą do tego doszedł? I kto
go będzie osądzał i rozliczał z tego?
Andrzej
Marek Hendzel
|