Wydawnictwo Oficyna
Strona główna Dziennik Muzyczny
Wydawnictwo Oficyna Kompozytorzy Dziennik Muzyczny Recenzje Instytut Neuronowy Do pobrania Krótki opis Kontakt
 
 

     

Poprzednie 

Następna

Koszalin, 23. 07. 2009 r.

 

 

 

Dostałem dzisiaj „Bajkę” Stanisława Moniuszki. Partytura stareńka, Józka Stalina pamiętająca, bo z 1949 roku. Czy obecnie jest dostępna? Nie wiem. I nie chcę wiedzieć. Może któryś wydawca dał ją w ofercie. Może ten sam PWM zrobił tę łaskę i wydał to nie w formie taniego reprintu. Może.

 

Ale my nie o tym. Znam trzy nagrania tego utworu. Pierwsze w wykonaniu Narodowej Orkiestry Polskiego Radia w Katowicach prowadzonej przez Grzegorza Fitelberga. Nagranie leciwe, jeszcze monofoniczne. Słychać stukanie ludzisków, jakieś odgłosy ze sceny albo z publiczności. Wszystko jakby w jakimś lejku. Ale skąd ten ogień w wykonaniu? Skąd ta niezwykła dynamika? Zobaczmy na załączonym obrazku, jak to się ma do najnowszych technik obróbki dźwięku.

 

 

Widzimy, że pierwsza partia do wyraźnego skoku dynamiki grana jest stosunkowo głośno, ale szybko. Buduje napięcie. I o efekt nie trudno, gdy orkiestra uderzy forte po wstępie i partii fletu. I jest walnięcie dźwięku, jakby kto ogień rozpalił z czegoś łatwopalnego. Jakby kto zarządził totalną rozpierduchę, ale bez niepotrzebnej egzaltacji i przesady w efektach. Dalej orkiestra wprost wybucha, skacząc od pianissimo do fortissimo. Jak przebłyski świadomości.

 

Dalej jest wykonanie Sinfonii Varsovii, gdzie w roli dyrygenta wystąpił Grzegorz Nowak. I co widzimy? Uleglibyśmy złudzeniu optycznemu, bo w istocie cicha partia wstępu jest grana akuratnie, jakby nieco od niechcenia z wyraźnymi przeciągnięciami. Jakby z wileńska. I dalej także uleglibyśmy fatamorganie, bo głośno nie jest w chwili, gdy wejdzie cały aparat orkiestrowy. Oczy nas mylą? Wygląda to tak, jakby orkiestra wyrwała z siebie wszystko, co może, aby uzyskać tę dynamikę. Co potrafią współczesne metody masteringowe. Nie ma to jak oszustwo wzrokowe. Ognia w wykonaniu nie ma, bo jest za dużo wiary w przestrzeń muzyczną. Utwór nawiązuje do tradycji wykonawczej. Jest jakby fitelbergowski, ale brakuje mu pociągnięcia. I zapytam się realizatorów dźwięku, gdzie miałby się podziać ffff przy takim podejściu, gdzie nie widać różnicy już między wstępnym forte a finałowym fortissimo? Ale wszystko ładnie zmiksowane, żadnych przesterów, choć musiały być, gdyby to było uczciwie nagrane. A może to sama orkiestra pogubiła się w rytmie i dynamice i na jedną modłę grała głośno i bardzo głośno.

 

 

I dalej bądźmy upierdliwi aż do przesady. Otóż jest to trzecie wykonanie Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Świętokrzyskiej pod dyrekcją Jacka Rogali. Wykonanie zgrabne, zupełnie bez ognia. Nie analizujmy już wykresu. Początek jakby trochę szybciej niż u poprzednika, ale to pozory, bo utwór w całości zagrany nieco wolniej. Jakby ktoś oczekiwał delikatności od czegoś, co kipi werwą. Ale to ciekawe wykonanie i godne pochwały.

 

 

Ogólnie zatem mamy trzy „Bajki”. Moniuszko rysuje się nam jako bajkopisarz, co staje się bliskie sercu autora tych słów. Ale gdzie w tym wszystkim symfonizm tego kompozytora? Gdzie to, co on zawarł w tym utworze, który mimo zarzucanych mu przez wielu braków warsztatu kompozytorskiego, jest fenomenalnym utworem. Małą perełką na tle całej miernoty polskiej XIX wieku. Utwór z którego rżnęła na maksa cała szkoła rosyjska od Korsakowa do Prokofiewa. Ale u nas utwór grany rzadko, czasem dla podtrzymania tradycji pokazywany w świecie, ale niemrawo, aby nie drażnić tuzów muzycznych tą niechcianą polskością.

 

Tylko czemu jest w tym kawałku taki fajerwerk? Taki ogień płonącego stepu i lasu, choć autor przekornie nazwał to „Zimową opowieścią”? Kto tu z kogo zażartował? Kto tu nie rozumie wartości tego dzieła? My – Polacy, czy cała reszta? Dla unaocznienia jego dziwnej struktury zamieściłem te rysuneczki. Hipernowoczesne obrazowanie muzyczne. Każdego można poddać takiej wiwisekcji, ale niezapomniane wykonanie pokierowane przez Fitelberga mówi nam, że ogień da się wykrzesać nawet ze zmarzniętej kłody – jeśli się zapragnie. Jeśli się zapragnie muzyki szczerej, nośnej i pięknej.

 

 

Andrzej Marek Hendzel

 

Do góry