Żeby
nie było, że w październiku nic nie ma.
Przewraca
mi się wszystko w środku, oczywiście nie w środku
ziemi, ani tym bardziej w Państwie Środka, gdy widzę,
jak to niektórym nazwiska dziwnie się przeinaczają,
gdy lizną trochę Zachodu.
Kiedyś
jeden z satyryków dawnej daty, a obecnie ciągle na
falce, jakkolwiek wygląda ta aproksymacja i jej
teoria, strasznie nadętym sposobem się oburzał na
to, że jakiś strażnik sejmowy przypalił mu: „A
co wy się tu wałęsacie po korytarzach?”. Były
czasy mroków komuny i jeszcze większych mroków
etosu solidarnościowego, to wszelkie niezdarstwo
straszliwie się oburzało, że im łatkę przytykają.
I na odtrąbionego, że to nieładnie, że jak tak można,
że to żarty poniżej poziomu.
A
jakiego rodzaju żartem jest nazwa portu lotniczego w
Gdańsku? Kto to jest ten Lech Waleza? To, kto wałęsał
się po korytarzach sejmowych i nadal się wałęsa,
to każdy widzi na ekranach telewizorni, ale ki Diabeł
z tym Walezą. To niech ten Waleza startuje na
prezydenta, albo premiera, bo takiego tam jeszcze nie
było. Wielki bohater niezdarności. A pisownia jaka?
Czy to była może jakaś literacka nagroda skobla, który
go trafił z procy złośliwego dzieciara na podwórku?
Wraca
taki z Zapada i mu mózg wietrzeje do tego stopnia, że
mu polskie znaki diakrytyczne nie w smak. Tępy Anglik
nie umie polskiego „ł”, bo jak mawia mój kolega
tłumacz z angielskiego: „W Polsce pięcioletnie
dziecko mówi językiem znacznie bardziej
skomplikowanym, niż wykształcony Anglik.”. Ot co.
Dostosowujemy się do średniej nieuctwa zachodniego i
zadowoleni.
Ludzie
nie widzą, że domieszki angielszczyzny są już w większym
stopniu zachwaszczeniem polszczyzny niż niegdysiejsza
łacina. Przecież to dobrze, że polszczyzna ma
angielskie naleciałości, te ich dźwięczne plumknięcia.
O teraz, kliknąłem myszką. Dźwięczne klik.
Gdy to po raz pierwszy przeczytałem w prasie
komputerowej, a nie miałem wtedy komputera, to ze śmiechu
mało nie wypadłem z jadącego auta. Mój stary
znajomy, typowy komputerowiec-asemblerowiec używa słowa
– puknij na tę czynność myszkową. Każdy
zdebilały komputerowiec nowej maści powinien bodaj
tego nauczyć się od tego dinozaura. Puknijcie
się w łepetyny.
A
upadek języka jest jak upadek ducha. Jest jak
wsysanie się defetyzmu w szeregi przed decydującą
walką. Z takim wojskiem do bitwy, to jakby podać lwu
marchewkę a królikowi soczystą, krwistą wołowinę.
A co to ma z muzyką? A kto,
jeśli nie muzycy wydreptują te ścieżki na Zachód
i dalej na Zachód aż na Wschód Daleki. I co im się
wtedy robi z nazwiskami? Oj, nie przytoczę tego
kociokwiku, bo takich alikwotów durnoctwa nie przywołam
tu na ten ekran, nawet jeśli kwoty te składał w
skarbcu Alibaba. Durnie niedomyte, piszcie swoje
nazwiska po polsku, żeby tamta niedouczona hołota
umiała cokolwiek w najpiękniejszym języku Świata.
Niech chociaż to im dźwięczy w łepetynach, aby
muzyka odżyła bez naśladownictwa, wtórności i
zapatrzenia w obcych.
Andrzej
Marek Hendzel
|