Wydawnictwo Oficyna
Strona główna Dziennik Muzyczny
Wydawnictwo Oficyna Kompozytorzy Dziennik Muzyczny Recenzje Instytut Neuronowy Do pobrania Krótki opis Kontakt
 
 

     

Poprzednie 

Następna

Koszalin, 28. 10. 2009 r.

 

 

 

Żeby nie było, że w październiku nic nie ma

 

Przewraca mi się wszystko w środku, oczywiście nie w środku ziemi, ani tym bardziej w Państwie Środka, gdy widzę, jak to niektórym nazwiska dziwnie się przeinaczają, gdy lizną trochę Zachodu.

 

Kiedyś jeden z satyryków dawnej daty, a obecnie ciągle na falce, jakkolwiek wygląda ta aproksymacja i jej teoria, strasznie nadętym sposobem się oburzał na to, że jakiś strażnik sejmowy przypalił mu: „A co wy się tu wałęsacie po korytarzach?”. Były czasy mroków komuny i jeszcze większych mroków etosu solidarnościowego, to wszelkie niezdarstwo straszliwie się oburzało, że im łatkę przytykają. I na odtrąbionego, że to nieładnie, że jak tak można, że to żarty poniżej poziomu.

 

A jakiego rodzaju żartem jest nazwa portu lotniczego w Gdańsku? Kto to jest ten Lech Waleza? To, kto wałęsał się po korytarzach sejmowych i nadal się wałęsa, to każdy widzi na ekranach telewizorni, ale ki Diabeł z tym Walezą. To niech ten Waleza startuje na prezydenta, albo premiera, bo takiego tam jeszcze nie było. Wielki bohater niezdarności. A pisownia jaka? Czy to była może jakaś literacka nagroda skobla, który go trafił z procy złośliwego dzieciara na podwórku?

 

Wraca taki z Zapada i mu mózg wietrzeje do tego stopnia, że mu polskie znaki diakrytyczne nie w smak. Tępy Anglik nie umie polskiego „ł”, bo jak mawia mój kolega tłumacz z angielskiego: „W Polsce pięcioletnie dziecko mówi językiem znacznie bardziej skomplikowanym, niż wykształcony Anglik.”. Ot co. Dostosowujemy się do średniej nieuctwa zachodniego i zadowoleni.

 

Ludzie nie widzą, że domieszki angielszczyzny są już w większym stopniu zachwaszczeniem polszczyzny niż niegdysiejsza łacina. Przecież to dobrze, że polszczyzna ma angielskie naleciałości, te ich dźwięczne plumknięcia. O teraz, kliknąłem myszką. Dźwięczne klik. Gdy to po raz pierwszy przeczytałem w prasie komputerowej, a nie miałem wtedy komputera, to ze śmiechu mało nie wypadłem z jadącego auta. Mój stary znajomy, typowy komputerowiec-asemblerowiec używa słowa – puknij na tę czynność myszkową. Każdy zdebilały komputerowiec nowej maści powinien bodaj tego nauczyć się od tego dinozaura. Puknijcie się w łepetyny.

 

A upadek języka jest jak upadek ducha. Jest jak wsysanie się defetyzmu w szeregi przed decydującą walką. Z takim wojskiem do bitwy, to jakby podać lwu marchewkę a królikowi soczystą, krwistą wołowinę.

 

A co to ma z muzyką? A kto, jeśli nie muzycy wydreptują te ścieżki na Zachód i dalej na Zachód aż na Wschód Daleki. I co im się wtedy robi z nazwiskami? Oj, nie przytoczę tego kociokwiku, bo takich alikwotów durnoctwa nie przywołam tu na ten ekran, nawet jeśli kwoty te składał w skarbcu Alibaba. Durnie niedomyte, piszcie swoje nazwiska po polsku, żeby tamta niedouczona hołota umiała cokolwiek w najpiękniejszym języku Świata. Niech chociaż to im dźwięczy w łepetynach, aby muzyka odżyła bez naśladownictwa, wtórności i zapatrzenia w obcych.

 

 

Andrzej Marek Hendzel

Do góry