Czym jest martwa muzyka. Nie
stawiajmy pytajnika, bo to pytanie retoryczne. Raczej.
Gdy idziesz do wykonawcy, a często
łasisz się mu niemal jak pies, a ten ma tylko tyle
do powiedzenia, że na wykonanie swojego utworu będziesz
musiał poczekać, aż umrzesz, to co masz zrobić? Wyć?
Płakać? A może walnąć pięścią w stół? A nocą
wstać, zapalić światło – blask lampy rozjaśnia
mroki nieświadomości – i napisać nowy utwór.
Nawet krótki, jakby pozbawiony dawnego warsztatu,
jakby okrojony nieco, aby nie zabił... i żeby owi,
tacy i owacy, nie doczekali się widoku twojej kwatery
pośród owej nieruchomości. W Polsce kwatera owa
sama w sobie nieruchomością nie jest. Nieruchomością
jest cmentarz. Zatem leżysz sobie w tej ruchomości i
kołyszesz się na wietrze. Bimbasz na głupotę ludzką,
niesmak, jaki ci przysporzyli bliźni, czekający na
twoje zejście... ze sceny.
Siadasz spokojnie, słuchając
nowych dźwięków. Nowych nie tylko dla owej
nieruchomości, szczególnie duchowej i umysłowej,
ale w ogóle. Nawet Bóg widzi dzieło twojego
geniuszu... bo geniusz to tylko mały duszek, który
czuwa nad tobą jak anioł. Kiwasz głową, co za
rarytas – jedyny w swoim rodzaju. Bo kto go ma w tej
chwili oprócz ciebie.
I tak, bracie, stajesz się
wartością samą w sobie. Nie jakąś tępą
improwizacją, ale trwałym śladem - bo pochodzącym
ciągle z ruchomości. A na koniec, skoro wykonawcy życzą
śmierci autorowi, to trzeba uśmiercić wykonawców.
Nie nabijać ich na pale, wieszać ani prądem razić,
a już zupełnie dla takich kule marnować. Po prostu
zastąpić ich surogatem, skoro surogat może a oni
nie mogą. Duchowa impotencja wykonawcza nie dotyczy
automatów, bo automaty są bezdusznymi stworzeniami,
których duchową wartość tworzy jedynie twórca
muzyki.
Zatem, czym jest martwa
muzyka? I odpytajnikujmy. Muzyką nie wykonaną przez
martwych wykonawców. Martwych mentalnie, duchowo i
emocjonalnie. Ale taka muzyka żyje i tak, więc w
czym problem... Bo na pewno nie w kim.
Andrzej
Marek Hendzel
|