Napiszę
dziś o muzyce, bo czuję taką potrzebą, cokolwiek o
niej powiedzieć. Muzyka to nie ciężki kawałek
chleba, choć żyć
z tego bardzo trudno. Muzyka to nie powód do
zwady, choć najczęściej wywołuje kłótnie. I drogą
negatywnej eliminacji dochodzimy do tego czym jest
muzyka.
Muzyka
to świat zorganizowanych dźwięków, które mają swój
przekaz. Obojętnie, czy to jest przekaz emocjonalny,
intelektualny czy zwykła rozrywka. Nawet w tej
ostatniej czasem zawarte są tak głębokie treści,
że trudno nad nią przejść do porządku dziennego.
I na odwrót, czasem te płody muzyczne, które mają
być wyrozumowane albo głębokie uczuciowo są tylko
płytkimi i pretensjonalnymi dokonaniami, skazanymi na
niebyt w świadomości ogółu.
Dobrze
napisana piosenka może przetrwać w umysłach
ludzkich całe wieki, a źle napisany koncert
symfoniczny przeminie, zanim się skończy jego
wykonanie. A czasem przeminie, zanim się takie
wykonanie zacznie albo z chwilą rozpoczęcia. Gdy
koncertmistrz chwyci smyczek, aby wydać wiodący dźwięk,
zanim dyrygent podniesie batutę, aby pokazać swoje
podejście do swojej czupryny lub jej braku... zanim
to wszystko nastąpi – muzyka może się rozwiać na
amen.
Ktoś
powie, że muzyka nie mieści się w żadnej
definicji. Niestety – wszystko mieści się w jakiejś
definicji, zatem i muzyka także. W czasach zawiei i
zamieci, albo może w czasach zamętu, muzyka zawsze
traci. Nie daje się łatwo organizować czegokolwiek,
gdy wszystko jest zdezorganizowane. Nawet rozrywka
wtedy spada na płask. Ktoś pewnie wolałby, by spadała
na pysk, ale gębę dorobią innym inni, nie autor
tych słow. A muzyce dorabiać gęby nie potrzeba.
Za
zdradę tego, co jest treścią muzyki, muzyk płaci
bolesną cenę. Staje się robakiem. Żeby choć
braciszkiem Robakiem, emisariuszem napoleońskim, ale
nie - zwykłym kupotoczkiem.
I toczy przed sobą świat, swój okrągły,
kulisty świat, jak w znanej reklamie piwa, albo na
wstępie pięknego filmu „Faraon”. Taki skarabeusz
i koryfeusz zarazem. Tandetne błazeństwo, nawet nie
filozoficzne, jak u Stańczyka.
Nie
piszmy muzyki i stoczmy się do pozycji robaka, nawet
nie małpy na drzewie. Nie musimy uciekać po gałęziach,
wystarczy, że spodlimy się do roli ważnych person.
I kupa gotowa. I to okrągła, kulista nawet. Z tego
powodu nie obchodzą mnie cudze dylematy. Bo jeśli
ktoś spodlił się do roli członka jakiegoś grona,
niech lepiej muzykę zostawi w spokoju, albo wyjdzie z
tego grona, bo szkodę wyrządza muzyce. Czy taki
czyta to, co tu napisał autor? A kogo to obchodzi,
czy taki czyta? Jeśli mu dobrze z girami w krowim
placku, bo tam ciepło i bezpiecznie nawet bez obuwia,
to jego problem. Nawet krowa, producentka tego
poczucia komfortu żałować mu tego nie będzie.
Ale
co to ma wspólnego z muzyką... Gdyby był
pastuszkiem, który tak ratuje swoje bose kończyny
przed odmrożeniem, a z całej piersi albo piosnkę
zapodaje, albo dmie w fujarkę swoje przygrywki, to można
rzec: Nie zginie muzyka, broniona jego personą. Ale
gdy to jest wygodnictwo oportunisty, który robi coś,
bo się boi, co powiedzą koledzy i uczniowie, albo
wykonawcy, to zabił już muzykę w sobie. A taki żadnej
muzyki nie wniesie do wielkiego wora, jakim jest
zbiorowa świadomość ogółu.
Muzyka
bowiem na pewno nie jest rodzajem gry z samym sobą i
ze światem. Takie coś to hazard, a nie muzyka. Może
to i jest jakaś dyplomacja pokerzysty i jego zimnej
facjaty, ale muzyka to na pewno nie jest. Niech zatem
świat pozwoli na odrobinę spokoju i da w końcu
tworzyć muzykę, zamiast organizowania rzeczywistości
w taki sposób, że nic tylko na drzewo uciekać. I co
miałby tam niby robić autor muzyki? Piszczałkę
strugać, albo skrzypki? Nawet dobry instrument
potrzebuje dobrego i sezonowanego drewna. Czyli
spokoju i pokoju przez całe pokolenia, aby to drewno
w międzyczasie nie wylądowało w piecu albo nie spłonęło
z rąk jakiejś morderczej hordy.
Jeśli
zatem ktoś ma dylemat, co wybrać, niech raczej powie
ludziom, którzy wolą krowi placek dla swej wygody,
że w ten sposób źle się przysłużą muzyce. Tylko
pieśń pastusza im zostanie - a i tę trzeba robić
dobrze, jak każdą muzykę.
Andrzej
Marek Hendzel
|