A+ A-
    Wydawnictwo Oficyna

    Dziennik Muzyczny

    Strona główna
    Wydawnictwo Oficyna Kompozytorzy Dziennik MuzycznyRecenzje Instytut Neuronowy Do pobrania Krótki opis Kontakt
    Poprzednia

    Wpis Dziennika Muzycznego numer 272

    Następna

    Koszalin, 28. 09. 2024 r.

     

     

    Robię sobie dzisiaj ćwiczenie z cierpliwości. Polskie radio za sprawą, wiadomo, dwójki ura­czyło nas dziś swoimi produkcjami, chyba z Warszawskiej Jesieni.

     

    Na początek poszła jakaś pańcia z Argentyny, która odkrywczo potraktowała głos ludzki unikając przy tym semantyki. Przypomnę niektórym, że często tak właśnie powstają pospo­lite piosenki popowe. Najpierw wokalista pieje coś do istniejącego akompaniamentu zespo­łu i do tego na koniec ktoś wkleja tekst. Do tego nijakiego, antysemantycznego zawodzenia. To norma. Pisałem kiedyś teksty innym, to wiem to z praktyki. Sam tak nie robię. Ale to moja tajemnica.

     

    Drugi to, oczywiście, o zgrozo, kompozycja Krzysztofa Pendereckiego, która miała być na zespół fridżezowy. Celowo spolszczyłem tę nazwę, jak to kiedyś ktoś będzie tłumaczył na inne języki, niech poszuka odpowiednika w swoim języku, a nie na siłę pakuje anglosa­syzm. Co to ma wspólnego z dżezem? Rozumiem, zmarły już kompozytor kiedyś chciał so­bie popróbować, czy i on będzie umiał podżezować.

     

    Trzecim wykwitem była zamówiona przez ten festiwal kompozycja, która miała rzekomo dekomponować czy dekonstruować utwory The Beatles. Niby poprzez jakąś atomizację, pozbawiać utwory bitu. Czyli typowego dla rocka and roll'a rytmu i pulsu. Jakby kto wynalazł szampana bez bąbelków. I po wykona­niu tego czegoś przez Filharmonię Narodową ten ponoć kompozytor zachwycał się nad sobą, jak to on wymyślił do tytułu zmianę w nazwie zespołu tak, że znaczy teraz „pozba­wiony bitu” a właściwie „bitu pozbawiony”. Truł na temat tego tytułu dłużej niż o samym utworze. O testach rodziców w rozpoznawaniu utworów wplecionych ponoć do tej pasku­dy i o teście wujka okulary ochronne. Jakie to oryginalne, bo nikt dotąd na takie przeina­czenie – semantyczne – nie wpadł.

     

    A ja mam propozycję dla tych dwu marnujących swe wybitne talenty autorów. Marzeniem moim jest zbudować Port Koszalin. Wielki, pełnomorski port przeładunkowy i zaplecze dla rozwoju turystyki, która tu ciągle kwitnie mimo tego, że ludziska nadal głosują na złodzieja, który wyniszczał ją, jak mógł. Powiecie: „Co port ma do muzyki?”. Powiedźcie to Odyse­uszowi, że syreny, których testowi musiał się poddać, nie mają niż z muzyką. Powiedzcie, że żegluga nie ma nic wspólnego z prostą muzyczną frazą i to rytmiczną.

     

    I tam ta pańcia z Argentyny będzie zatrudniona jako portowa syrena i będzie wyła jak psy do księżyca. Natomiast pan od dekomponowania utworów znanych muzyków rock and roll-owych lat sześćdziesiątych, zatrudni się jako dekompozytor tego wycia syreny porto­wej tak, by ta na koniec przypominała odgłosy zupełnie zwykłej – rzekłbyś – standardowej syreny portowej. I będzie uratowana żegluga i muzyce już więcej tacy krzywdy nie zrobią.

     

    „Ale, ale.” - zawoła zniecierpliwiony Czytelnik – „A co z tym trzecim?”. Cóż, na niego już przyszła kryska. Nic nie zyskamy poniewierając pamięcią po człowieku. Po prostu napisał sobie utworek, który jest gdzieś tam sobie. Niech tam sobie będzie. A my zajmijmy się czym innym, co przysporzy muzyce czegoś dobrego i pięknego.

     

     

     

    Andrzej Marek Hendzel

     

    Do góry