Wstawki
Strona główna
Wstawka numer 148
Koszalin, 19. września Roku Pańskiego 2025.
Londyńczyczki
Cała Polska alarmuje, nawet prasa całkowicie post i pro, że w Polsce liczba niezależnych księgarni spadła poniżej tysiąca. A szukam kontaktu z ludźmi, którzy chcą tę sytuację naprawić. Katastrofa, która jest przed nami, to nie jest tylko katastrofa kulturalna, nie jest to tylko katastrofa intelektualna, ani nawet zapaść duchowa. To jest upadek do roli ofiary. I to nie tylko ofiary losu.
Wyobraźmy sobie stowarzyszenie, które powstało w gronie wszelkiej maści hrabin literackich w Londynie. Ale nie, przecież Ci ludzie marzą o swojej europejskości, oni powstali w Londyniu. Londyń to taka hybryda z Londynu i budyniu. I stąd ich nowy, szlachetny przydomek w tytule tego tekstu. I to stowarzyszenie Unia Londyńczyczków ma zajmować się reformą ustawodawstwa w Polsce i opieką nad środowiskami literackimi. Daje im zapomogi, bo popadli w problemy finansowe. Chroni ich przed krwawym wyzyskiem wydawców. A przede wszystkim ma stworzyć nowe prawo chroniące upadające księgarnie w Polsce, przed wysoce agresywnym kapitałem zagranicznym. Czyli, jak to teraz tacy mówią „jesteście zaopiekowani” Bracia i Siostry piszący. Ohydny płód nowomowy zajął się Wami jak pułapka na myszy. Już nawet nie trzeba porządnego kociska.
I piszemy do takiego prezesunia tego dziwoląga hrabiankowego, że w Polsce nie ma już nawet tysiąc księgarni. A ten nam zaczyna udowadniać, że 993 (dziewięćset dziewięćdziesiąt trzy) jest większe niż 1000 (tysiąc). Nie wiem, może chciał, aby zawiadomić pogotowie ciepłownicze, bo 993 to do niego numer, by było gdzie palić tymi książkami, gdy nie będzie na nie kupców i nie będzie już fizycznie ich sprzedawców, bo księgarze się poddadzą i pozamykają geszefty a ludzie pójdą dawać się nabierać molochom na ich promocje. Książka zacznie być traktowana już nawet nie jak towar, jak to teraz ma miejsce, ale jak zwykłe śmiecie.
W większości krajów zachodnich, ale przede wszystkim we Francji opracowano ustawę protekcyjną jeszcze na początku lat osiemdziesiątych XX wieku. Wielkie firmy handlarskie nie mogą tam uprawiać jadowitego dumpingu. Potem powstałe monstra internetowe też nie mogą. Książka ma nadrukowaną cenę sugerowaną, która nie jest tylko, jak u nas, mglistą propozycją, ale jest obowiązkowa na dość długi okres, zanim straci znamiona nowości. I nikt nie może zejść z upustem poniżej pewnego procenta (najczęściej 5%). I księgarnie niezależne przetrwały. Są. Nie tak jak u nas, gdzie w takim Koszalinie obecnie na 100 tys. mieszkańców nie ma żadnej. A co zrobiły firmy. Handlarzyki masówką? Przeniosły się do Polski i innych krajów, gdzie książka dalej jest traktowana jako towar.
My tu tak dużo trąbimy o utracie dóbr kultury w okresie wojen i prześladowań Polski. A teraz, czemu sami dajemy na to przyzwolenie? Jakim cudem, takie londyńczyczki i ich umysłowy Londyń stali się reprezentantami książki? Komu oddaliśmy tę sprawę? Budyniowi? Legumince lekkostrawnej? I nie oczekujcie ode mnie grzeczności. To są Wasze sprawy, z kim śpicie, ale książka to nie towar, jak napis na pociągach do Oświęcimia w okresie eksterminacji narodów przez Niemcy. Książka w Polsce to więcej niż dobro kultury, to wartość naszego przetrwania jako Narodu. Za tę książkę i prawo do jej pisania, posiadania i czytania umierały miliony Polaków. Jakim prawem te pajacyki literackie posiadły ją na własność jako dobro kultury? I, gdyby jeszcze coś robili, a nie siedzieli i wymyślali nowe podstawy algebry liczb, aby oszukać głupiego, to można by im to jakoś wybaczyć. Ale siedzą, mają wygodne dotacyjki od Rządu i sponsorów, których interesy reprezentują i udają, że coś robią. A ustawy jak nie było, tak nie ma. A przypomnę, że projekt zrobiony przez jednego z takich ministerialnych słupów, Instytucik Zagwazdany, powstał w 2017 roku. I co? I nic. Nawet nie wszedł do laski marszałkowskiej.
Zruga mnie tu nawet sztuczna inteligencja, że uprawiam homofobię, podżegam do nienawiści, albo nawet jestem antysemitą. Tak, to wygodne łatki, gdy się nie ma racjonalnych argumentów i dla kogoś 993>1000. To mistrzostwo w hipokryzji. Ale nawet SI nie daje się nabierać na takie bałamuctwo. Ona przynajmniej umie liczyć. I najlepsze z tego wszystkiego, to okraszone neologizmami z pretensjonalnej tancbudy towarzystwo nazywa samych siebie interesariuszem. Nie są to już zainteresowani sprawą, ale interesariusze. Polszczyzna z rynsztoka literackiego. Biurokratyczna czysta forma idiotyzmu. Przypomnę, że idiotyzm to określenie dla ludzi, którzy nie są przeznaczeni do spraw publicznych. To czemu się tam pchają ze swoim Londyniem?
Odpowiem tu zaraz, bo postawili na różnorodność kultury, której wynikiem jest pełna dominacja jednego podmiotu handlowego na rynku książki i kilku zagranicznych firm dostawczych. Ładna mi różnorodność, gdy na koniec zostaną tylko księgarnie sieciówki i właściwie to punkty handlowe z mydłem i powidłem, a prawdziwa różnorodność księgarni zniknie jak kamfora. Ruina kultury czytania będzie zatem absolutna, czyli książka sięgnie bruku i rynsztoka. Ale nie będzie śmierdziało, bo salon ma swoją doskonałą, francuską perfumkę. Wypacykowane hrabinki w kapelusikach n-płociowości wyssanej z palca, dla n>2, jak z symboliki fallicznej. Księgarze będą klepać biedę, zmieniać zawody, pójdą ulice sprzątać. W końcu, żadna praca nie hańbi takie wielobarwne towarzystwo, zatem i księgarzom każą pracować w najbardziej upokarzających warunkach, nazywając to prawidłowością społecznych uwarunkowań. Nie powiem tęczowe, bo tęcza to most łączności z Bogiem, a nie czyjaś własność. Złapcie tęczę w swe brudna łapska a wtedy Wam uwierzę, że jest Wasza.
Dziwię się tylko temu niespełna tysiącowi księgarzy, że nie organizują się w zespół inicjatywny. Na co liczą, że te londyńczyczki za nich załatwią ich sprawy? Tamci reprezentują interes handlarzy masówką. Nigdy nie pomogą w sprawie ratowania kolorytu niezależnych księgarni. I takie placówki, tak to dobre określenie, placówki wojenne, znikną, jak szańce. Staną się pustkami zionącymi ruiną. To małe środowisko. Ludzie się powinni znać wzajemnie. Łatwo o kontakty. Brakuje im woli do działania? Spuścili z tonu, bo widzą te kapelusiki i makijaże? Te kołyszące się chodnikiem męskie zadki w babskich fatałaszkach? Te paniusie trójkątne, inspirujące i wychowujące swoje zdeformowane kopie? I nie mówię o degeneracji i o żadnej czystości. Nie wtłoczycie mnie w to nawet przy współudziale AI. Ale tego nie rozumiem, jak chcą przetrwać księgarze, jak chcą uratować swą niezależność, gdy nie chcą się zjednoczyć w wysiłkach, by się wzajemnie ratować.
Spuścicie na mnie wszystkie swoje psy i suki, stwierdzicie, że prosta sprawa umierania księgarni w Polsce jest kontrowersyjna, bo nie napisałem tego tekstu językiem ogłady pustego jak garnek biurokraty. I co z tego? Ustawy nie da się wysiedzieć jak jajka, a tym bardziej, gdy to już dawno zalatuje zbukiem. Nasi rządzący, ci światli, oczytani, bardziej oczytani niż poprzednia ciemnota siedząca na tronie i podcierająca sobie zadek kartkami wyrwanymi z książki, to przecież ta światłość wprowadziła 23% PTU (zwanego mylnie od deklaracji podatkowej VAT-em) zamiast poprzedniej stawki 0%. To te błazny siedzące na tyłkach, które czytają książki siekierą, teraz znowu rządzą. Ciemnota nie przywróciła zerowej stawki podatku. Książki zdrożały ponad 40% od razu po wprowadzeniu tej cudownej reformy. Że ciemniak nie zauważył a ambitnie pchał do władzy swoich niekompetentnych sługusów, temu się nie dziwię. Ale czemu nie zauważył tego wyborca, jak go tu rżną? Zaraz zwalili winę na wydawców i księgarzy, że to oni podnieśli cenę. A wiedząc, że podatek doklejony do ceny książki spowoduje spadek sprzedaży, wydawca i księgarz, aby zachować stały dochód, musiał podnieść cenę, by przy mniejszej sprzedaży wyjść na swoje. Co miał zrobić? Z głodu zdechnąć? Tego mu życzyli ci reformatorzy rynku? A może te chwasty z Francji i innych krajów o to właśnie zabiegały? Firmidła kupców książkowych. Winę za to ponosi ówczesny Rząd, że książka gwałtownie zdrożała po wprowadzeniu wyższej stawki podatku. Co, czytać tam nie umieją w tym Rządzie? Nie ma potrzeby czytania wśród biurokracji rządowej?
Ratowanie księgarni to jedno, a ratowanie książki jako symbolu przetrwania Narodu, symbolu trwałości wolnej myśli, to co innego. Wolność tak używana, jak to ma miejsce w Polsce w wykonaniu takich londyńczyczków to karykatura wolności. Zostaje nam szybko narastająca pustka księgarska. Sami spychamy się do roli podludzi, do gorszego gatunku istot, do upadku nie tylko kultury, ale instynktu samozachowawczego. Księgarnia to czasem jedyne miejsce w społeczności ludzkiej, gdzie można zaciągnąć się swobodą ludzkiego myślenia i to często w zapachu kurzu i stęchlizny. A wygodne towarzystwo adorujące się wzajemnie swoją ludzką pustotą należy szybko postawić do kąta, bo tacy niczego dobrego dla książki w Polsce nie zrobią. Ustawa zniknie ze świadomości społecznej, bo sama ta świadomość zniknie bez książki. Nawet AI się uśmieje z tego, że Polak znowu dał się zrobić w trąbę jakimś pospolitym kupcom, którzy ze wszystkiego robią towar.
Zupełnie tu nie zamierzam moralizować, poprawiać czy naprawiać. Ale podstaw algebry lepiej nie tykać, gdy chce się zakamuflować swoje nieróbstwo i ciemne interesy, które za nim stoją. Książka i tak cierpi, bo często powstawała w bólach, w bólach ukazywała się Światu i jeszcze teraz ma cierpieć z powodu głupoty takich środowisk? Jako Naród nie przetrwamy bez książki. To dzięki książce jesteśmy Narodem. Żadna inna pamięć o nas nie świadczy tylko ta, która przetrwała w książce. Wcześniej to jakby nas wcale nie było. I my teraz oddajemy książkę w ręce takich matematyków? To nie książka, to chora buchalteria zamiast księgarni.
Z Bogiem.
Andrzej Marek Hendzel
Londyńczyczki pdf - 47 KB
Do góry