Zatem
skoro mamy być rzetelni wobec materii, sięgnijmy do
źródeł, czyli tam, gdzie rodziły się pomysły
muzyczne. Oto jak intonuje swoją „Sprawę Wagnera.
Problemat muzykantów” w „Ecce Homo” wagnerowski
przyboczny Fryderyk Nietzsche:
By
sprawiedliwym być dla tego pisma, trzeba cierpieć z
powodu losu muzyki, jak skutkiem otwartej rany. – Skutkiem
czego cierpię, cierpiąc z powodu muzyki? Z
powodu tego, że pozbawiono muzyki jej przejaśniającego
świat, przyświadczającego charakteru – że jest
ona muzyką dècadence, a już nie fletnią
Dionizosa...
I
czego chcieć więcej? Co ma powiedzieć człowiek
oszukany przez Wagnera, gdy ten zabrał się za
realizację tego teutońskiego skowyczenia jako
surogatu klasycznego piękna. Przeładowanie, nadmiar
przytłaczający rozum i przesyt to całe odium
wagnerowskiej sztuki. Może to nie razi kogoś, kto
lubi tradycję choinki, niemieckiego stylu bycia i
niemieckiego modlitewnika. Żadnej szczerości, żadnej
prostoty i wdzięku, a wszystko ocieka tłuszczem
pyszałkowatego germaństwa.
To, co
Niemcy zrobili z Nietzschego, robiąc z niego niemal
apologetę faszyzmu, choć sam ten skromny myśliciel
był wrogiem antysemityzmu i ciasnego niemieckiego
nacjonalizmu, to wszystko to zasługa wagneryzmu,
wagnerowców i wagnerologii. Deformacja, koślawe
przeinaczenia i zupełne niezrozumienie treści i
przesłania starożytnych pomysłów – oto Wagner.
Jego bachanalia są jak scena z rzeźni, a Bachus to
zaledwie naśladowczy, rzymski przedsionek do dionizjów.
To co Rzymianie spaprali, zawłaszczając sobie kulturę
grecką, a nigdy nie tworząc żadnej wartościowej
muzyki, to Wagner przejął i spotwornił. Jakby ukleił
chleb z plewów.
To, co
Nietzsche wypisywał nasączywszy to najpełniejszą
ironią i autoironią, tępe germaństwo wzięło dosłownie.
A to co podawał dosłownie, odczytało jako ironię.
A w paru zdaniach:
Niemcy także w moim wypadku
będą się starać, by z olbrzymiego przeznaczenia
porodzić mysz. Aż dotąd kompromitowali się wobec
mnie, wątpię, by coś lepszego robili w przyszłości.
I
dalej:
Niemcom brak całkowicie pojęcia,
jakimi są prostakami, lecz to jest najwyższy stopień
prostactwa – nie wstydzą się nawet być tylko
Niemcami...
I
dalej w „Ludzkie arcyludzkie”:
Przetłumaczono
Wagnera na niemieckie! Wagnerzysta zapanował na
Wagnerem! – Sztuka niemiecka, mistrz niemiecki,
piwo niemieckie!...
My, którzy zbyt dobrze wiemy, do jak
kosmopolitycznego smaku sztuka Wagnera jedynie
przemawia, zdumiewaliśmy się, odnalazłszy Wagnera
obwieszonego „cnotami” niemieckimi. – Sądzę,
że znam wagnerzystę, „przeżyłem” trzy
pokolenia, od nieboszczyka Brendla, który Wagnera brał
za Hegla, aż do „idealistów” z „Bayreuther Blächer”,
którzy Wagnera biorą za siebie samych – słyszałem
wszelkiego rodzaju wyznania „dusz pięknych” o
Wagnerze. Królestwo za jedno mądre słowo! –
Zaprawdę, towarzystwo, aż włosy stają na głowie! Nohl, Pohl, Kohl z gracją in infinitum. Żadnego potworka nie brak,
nawet antysemity.
I tego
człowieka durnie wzięli sobie na idola nacjonalizmu
i faszyzmu. Czytali go widać pod pierzyną i przez
paluchy. Ale Nietzsche Nietzschem, a Wagner otoczył się
tymi podłymi kreaturami i żył wśród nich. Czemu?
Bo zdradził to, w co wierzyli z filozofem, który
skonał we Szwajcarii broniąc maltretowanego zwierzęcia.
A w zasadzie konał latami po tej obronie konia.
Wagner natomiast niczego już nie bronił, poszedł na
łatwiznę, zdehumanizowane potworki zawładnęły nim
do szczętu, bo sama duszyczka Wagnera była skarlała.
Wystarczyło mu daru przekonywania do zwiedzenia
Nietzschego, ale dziś mówienie o jego operach jako
utworach o kosmopolitycznych wartościach to
niedorzeczność.
Wartości
antynarodowe, ale nie wrogie jakiemuś narodowi, ale
nie eksponujące żadnych nacjonalistycznych czy
rasowych różnic, te były Wagnerowi zupełnie obce.
Podpierał się antykiem, nic z niego nie rozumiejąc.
Dla niego synkretyzm religijny to zapewne jakiś
rodzaj kremu z ludzkich móżdżków. Ze wszystkich głębszych
pomysłów robił pasztet dla przeciętnego
niemieckiego szowinisty. Że miał talent muzyczny to
jedno, ale jaki z niego zrobił użytek, to już zupełnie
inna para kaloszy. Łatwo w niej chodzić w ludzkim
truchle. To koncert z leprozorium albo sali tortur.
Dodam
tylko, że wszystkie cytowane fragmenty w przekładzie
Leopolda Staffa. Co znaczy ni mniej ni więcej jak
Leopold Pięciolinia. Nie muzycznie?
Andrzej
Marek Hendzel
|