Wydawnictwo Oficyna
Strona główna Dziennik Muzyczny
Wydawnictwo Oficyna Kompozytorzy Dziennik Muzyczny Recenzje Instytut Neuronowy Do pobrania Krótki opis Kontakt
 
 

     

Poprzednie 

Następna

Koszalin, 30. 10. 2009 r.

 

 

 

Internet to kanalizacja odwrotna. Mylą się ci, którzy uważają, że to ściek. Należałoby raczej ukuć nowe pojęcie – wciek. Taki jest Internet. Wlewa się człowiekowi w prywatność jak rura kanalizacyjna umieszczona wylotem do środka. Niezbyt piękne widowisko. Ale ludzie pragną go jak narkotyku. Widać mimo tego wektora ruchu ścieków czy też wcieków, każdy pozbawiony Internetu osobnik, który wie do czego ten dinks służy, czuje się jak człowiek pozbawiony kanalizacji. Konieczność chodzenia do wychodka na zewnątrz, albo za stodołę, to dosyć upierdliwa procedura.

 

Nie wyrażam się tu parlamentarnie – powinienem napisać raczej – na szczęście nie wyrażam się tu parlamentarnie, bo parlamentaryzm obecnie ogranicza się do prostackiego ataku personalnego, a ja mówię o ważnych rzeczach i pyskować na kogoś nawet mi się nie chce.

 

Szukałem ostatnio słowa spomiędzy lubię i kocham, czegoś jakby emocjonalnie wyższego niż ckliwe lubię lizaki i nieco słabszego niż pełne emfazy kocham człowieka. Jest cudowne słowo nienawidzę. Jest to jakaś antyteza, zaprzeczenie czegoś, gdyż zawiera przedrostek nie. Skoro ktoś nie-nawidzi, to znaczy, że czegoś więcej niż nie lubi, a istnieje słowo lubi, to znaczy, że może istniało słowo nawidzę, tylko je zapomnieliśmy. Zatem nawidzę muzykę. Nie wiem, czy ją kocham, ale na pewno wiem, że jest to stan więcej niż lubię. Nawiść muzyki – to dopiero neologizm, a może nawrót do starego. Później się zastanowię, jak to urobić z grecka.

 

Nawistny stan – oto stan którego powinniśmy pragnąć, skoro plan miłości bliźniego się nie powiódł. Istnieje niestety sformułowanie nie cierpię czegoś, które można odebrać przewrotnie. Skoro nie lubię, nie mogę znieść, nie znoszę czyli nie cierpię są tożsamościami w większym lub mniejszym stopniu, to cierpię znaczyłoby lubię, mogę znieść, znoszę, a masochizm byłby stanem samozadowolenia wynikłego z cierpienia. Przy czym poddający swoje ciało umartwianiu, szczególnie mnisi i święci byliby wyuzdanymi  hedonistami. Ale nie cierpię znaczy tyle co: nie mogę ścierpieć, czyli mogę ścierpieć nie byłoby tożsame z cierpię coś jako lubię. Ale to jest jednak wątpliwe wyjaśnienie i nie cierpię jako nie lubię jest mocno podejrzane. Raczej jest to przyznanie się do płytkości i powierzchowności swej natury, nie cierpię znaczyłoby raczej, jak jest słabym wewnętrznie i nie umie się cierpieć, bo jakby się umiało, umiałoby się przeżyć coś głęboko – czyli przecierpiałoby się to albo ścierpiało.

 

Nawidzę jednak tylko ten stan, w którym jestem w stanie wytrwać, widząc to lub cierpiąc to innymi zmysłami, co jest możliwe do zniesienia. Muzyka jest taka. Czasem ją widzę a to w nutach, a to gdy pobudzam lub ktoś pobudza instrument do drgań akustycznych, albo otworzy gębę, aby wydać z siebie słup fali akustycznej, albo słup akustyczny. Ale najczęściej cierpię ją znosząc jej odgłos. Moja nawiść jest wtedy do zniesienia i ścierpienia. Muzyka daje mi to coś, co ani mnie nie skazuje na wyuzdany hedonizm ani nie pakuje do świata nie cierpiących niczego pustych duchowo odbiorców. Czy to jest stan oddania się totalnego. A popróbujcie tak jak ja, a sprawdzicie to cierpienie na własnej skórze. Muzyka wam da powód do nawiści.

 

 

Andrzej Marek Hendzel

 

 

Do góry