Miałem
dziś nic nie wypachniać w językowym składowisku.
Po co paskudzić to cudowne zjawisko, które tak
urokliwie leci na pyszczor... A i kto to na poważnie
potraktuje, gdy dziś pierwszy kwietnia?
Ludziska
przywykli robić sobie tego dnia kawały, bo to dziś prima
aprilis. To tak jakby mówić, dziś jest
dwunasta, bo jest południe. Albo nawet jeszcze
gorzej: Pan jesteś mężczyzna, bo masz na imię
Andrzej. Albo
jeszcze gorzej: to jest samochód, bo to jest auto.
Na
szczęście w muzyce nie ma takiej paranoi. Choć w
zapisie, czemu nie. Na przykład c z krzyżykiem
(#) daje cis, ale d z bemolem daje des,
które jest tożsame z cis. I dalej c z
podwyższeniem o półton (plus jedna druga) też cis,
a d z obniżeniem o półton (minus jedna
druga) też da des, które jest tym samym co...
już mówiłem... cis.
Nie
rzutuje to nieco na stan paranoi ogólnej? Ano
niestety, rzutuje.
Jednakże
muzycy stronią od mówienia, że mają wokół siebie
bzdury terminologiczne, że nawymyślali zbędnych
określeń i się w nich pławią tylko po to, aby
wyglądać na mądrzejszych.
Ale to
przecież, jak wiadomo, żart, bo dziś pierwszy
kwietnia. Muzyka żartować także umie, ale na szczęście
nie krzyżykami... i bemolami, ani innymi ciemnymi
znakami zabobonu.
Andrzej
Marek Hendzel
|