W piętek 24 maja był koncert...
Ale po kolei. Dostaliśmy zaproszenie z
prawdziwie genialnym pomysłem na krajobraz jeziora w
kształcie skrzypiec. Od razu widać pasję osoby, która
to ożywia. A jest nią Dorota Jasińska skrzypaczka z
mojego rodzinnego miasta Koszalina. Zatem i na
bezrybiu rodzą się talenty.
Pojechaliśmy i ponieważ
koncert był dotowany z publicznych pieniędzy poprzez
jakichś wrażliwych urzędników, myślałem, że cała
sala zalegnie przedstawicielami płci w garniturach i
ich paniami do towarzystwa. Ale urzędnik o tej
godzinie ma być w pracy i święta – nawet muzyki
– robić mu raczej nie wolno za pieniądze
podatnika. Zatem jedziemy boczną drogą, jakaś miła
dziewczyna z pieskiem i uroczym uśmiechem wskazała
nam drogę na moje pytanie: „Jak dojechać do pałacu
w Parsowie.?”. „Prosto i na lewo!” –
odpowiedziała dziewczyna zaskoczona w samym środku
lasu. Ruszyliśmy i kawałek dalej coś tam zgrzytnęło
pod autem. Koleina, dziury na drodze... Zwyczajnie,
Polska. Wjeżdżamy na plac przed pałacem, gdzie
przecież mieści się dom opieki społecznej. Ludzie
mili i odpowiadają na „Dzień dobry!” – prowadzą
do sali balowej. Wchodzimy i... nie ma garniturowców.
Sala wypełnia się ludźmi z placówki, wychowawcami
i pojedynczymi osobami spoza obiektu. Zatem obyło się
bez zgrzytu. To znaczy zgrzyt był, pod podwoziem i
furę będzie trzeba dać na warsztat, by zobaczyć,
czy nic poważnego. Ale urzędniczej atmosfery ani na
lekarstwo... bo wszak trucizna w pewnych wypadkach
czasem leczy.
Zakulisowych spraw nie
opowiadam... Na tym mnie nie przyłapiesz, płakso
czytająca, a szukająca haka na autora tych słów. W
repertuarze były utwory: Ricercata D-dur Giovanni
Plattiego, Duo concertante g-moll op. 1 Josepha Reicha,
Huit morceaux op. 39 Renholda Gliere i Duo concertante
B-dur op. 107 Nicolo Paganiniego. Wszystkie utwory na
skrzypce i wiolonczelę, czyli trzeba przedstawić
drugiego wykonawcę, a ściślej drugą wykonawczynię
partii wiolonczelowej Agnieszkę Kowalczyk. Obie panie
stworzyły duet o nazwie Duo Miramare. Nie wnikam w
sensy ukryte tego wszystkiego, ale na sali balowej
tego barokowego pałacu, utrzymanego w dobrym stanie,
choć mogłoby być lepiej, gdybyśmy pamiętali o
roli zabytków w kulturze, obie panie zostały przyjęte
oklaskami w żywej i przyjemnej atmosferze. Dorota
Jasińska spełniała się także jako konferansjerka
całego wydarzenia, opowiadając nieco o trzech
pierwszych mało znanych autorach krótkie dykteryjki.
Utwory zabrzmiały... Przyznam się bez bicia, że
prawie nie znałem tych autorów. Jak na pierwsze słuchanie
niektóre z nich szczególnie pierwsze allegro z
Ricercaty Plattiego ma coś w sobie, rzekłbym nawet
rock and rolle’owego albo raczej coś z zaśpiewu
ludowych improwizacji rasowych skrzypków, o których
zapomniano na wsi polskiej niemal wieki temu. Ciekawa
partia wiolonczelowa w utworze Gliere... jeśli mnie
pamięć nie myli. Paganini – cóż to fenomenalny
autor dla skrzypka. I Dorota Jasińska spisała się w
tym utworze. Niech żałują ci, którzy nie przyjęli
zaproszenia na ten koncert.
Publiczność dopisała
nadspodziewanie. Jeśli tak reagują ludzie przez los
ciężko doświadczeni, to należy ich zabierać na
koncerty, gdzie ich szczerymi reakcjami tak zwana śmietanka
towarzyska nieco zostałaby z ubicia na sztywno
pobudzona do żywszych zachowań. Ludzie zapominają o
drugim człowieku, który nie przystaje do ich schematów
myślowych i wyobrażeń. Najchętniej by o nim wcale
nie myśleli. A taki człowiek po coś przyszedł na
świat. Po coś Bóg go tu przysłał. Na salach
koncertowych byłby jak rodzynka w cieście sztywnej
śmietanki towarzyskiej. Przypomniałby jej tym, czym
człowiek jest w istocie. Wszakże koncert odbywał się
pod hasłem „Muzyka w służbie Człowiekowi”.
Zatem było niemal jak w „Wychowawczej roli kultury
muzycznej” Karola Szymanowskiego, gdyż tylko zabrakło
polskiego autora wśród wykonywanych utworów.
Ponadto Dorota Jasińska prześlicznie
wyglądała w tej powłóczystej sukience – jak
laleczka porcelanowa postawiona na postumencie
kominka. A przecież wypełniła ze swoją koleżanką
z duetu tę salą prawdziwą muzyką. Spokojna i
kameralna otoczka całego wydarzenia, krótkie rozmowy
na koniec z miłymi paniami, które to zorganizowały
na miejscu. W istocie całe to wydarzenia zrobiły
kobiety. Jeśli takie koncerty odbywać będą się częściej,
mogę codziennie na nie chodzić.
Dodam tylko, że krzyż z wizerunkiem Naszego
Zbawiciela wisiał na właściwym miejscu na środku
koncertowej niszy. Bo w istocie to koncert niszowy,
dla ludzi wyrobionych muzycznie, ale bez niepotrzebnej
emfazy. Zatem było za co dziękować zarówno
wykonawcom, jak i organizatorom, a przede wszystkim
tym, którzy sprawili ten cud, jakim jest muzyka –
jej autorom – choćby nie wiem jak zapomnianym.
Andrzej Marek Hendzel
|