A jednak chcę oszczędzić
Polsce wszelkich makaronizmów. Że my Polacy mamy być,
tacy, siacy lub owacy. Dante Alighieri i Petrarka żyli
dawno. To tak jakby ktoś mylił Greków spod Maratonu
z Grekami w czasach Konstantyna. W istocie ci ostatni
byli już tylko Bizantyjczykami. Szczyt rozwoju
kultury greckiej przebrzmiał dawno, tak samo szczyt
kultury włoskiej wypalił się wieki temu.
Nie chcę stale podkreślać
tego, że jak coś pochodzi z Italii, to jest takie piękne
i cudowne, a w tym czasie pod samym nosem wymrze coś,
co jest wielekroć więcej warte, co umrze jeszcze w
zarodku, jakby ktoś z uporem chciał rozbić w pył
diament albo złoty samorodek, by nigdy nie powstał z
tego cudownej piękności brylant wprawiony w monarszą
koronę.
Niestety nie podzielam zachwytów
nad włoszczyzną. Są tam piękne rzeczy, ale tylko
rzeczy – i są to sprawy dawne. Ich współczesność
to wzornictwo przemysłowe i ciągnące się jak
makaron nitki nudy. A najgorsza jest pustka duchowa
komercyjnego i konsumpcyjnego społeczeństwa, które
cieszy się zamierzchłymi sprawami dla przyjemności
turystów. Jedyne dobra, które ceni, to luksusowe
dobra konsumpcyjne. A piękno w rozumieniu starożytnych
wymarło tam już dawno.
Ponadto jest całkowicie mylny
pogląd, że każdy Włoch to taki Dante czy Petrarka.
A za czasów ich obojga kto prześladował i jednego i
drugiego? Jaki antagonizm był pomiędzy nimi a całą
resztą społeczeństwa, które teraz odcina kupony od
tego, że obaj urodzili się we Włoszech? Z tym, że
co do tego pierwszego, nie do końca jest pewność,
czy czuł się Włochem, czy tylko stworzył język
literacki głównie w oparciu o dialekt toskański, o
ten język pospólstwa, wulgarny język ulicy. Chwasty
rozwijają się często bujniej niż roślinność
ozdobna i ogrodowa. A taką ozdóbką była łacina w
jego czasach. Utraciła swą czerstwą żywość.
Na szczęście nasz język nie
został tak stworzony, ale był tu zanim przyszło
pismo. Kraj istnieje dłużej niż pismo i to
wzorowane na łacińskim. I Naród też istnieje dłużej.
Nie trzeba było czekać do czasów Reja, by o tym się
przekonać, choć makaronizmy pisarskie tłamsiły
polskość. Ale ta polskość była i jest w zaśpiewie
muzycznych atawizmów. Zupełnie oryginalna,
nietuzinkowa i niepowtarzalna. Choć niektóre słowa
w poprzednim zdaniu wydają się synonimami. Oryginał
to pierwowzór – pierwszy. I wolę nie mieszać w
naszą muzykę czegoś, co jest sztucznie jej wpojonym
przeszczepem, gdy przy okazji utrupia się jej głęboki
i rodzimy przekaz.
Nazywajcie sobie to, jak
chcecie, ale odpowiedzcie na pytanie: Czemu Chopin po
wyjeździe z Polski nie napisał już nic takiego jak
jego dwa koncerty? Dwa. Nie zawrotna liczba jak u
Mozarta, ledwo dwa. I czemu wszystkie jego pieśni są
napisane do polskiego tekstu? A jak udzielicie mi a
bardziej sobie odpowiedzi na to pytanie, to zarzuty o
szowinizm, nacjonalizm i ludyczność prysną jak bańka
mydlana. Ci którzy lansują lub lansowali makaronizmy
wszelkiej maści, czy włoskie, czy francuskie, czy
anglosaskie, a wcześniej łacińskie sami są
szowinistami, nacjonalistami bo idą za ludami włoskimi,
francuskimi, anglosaskimi czy łacińskimi. I to
jeszcze na dokładkę pachołkami tych szowinizmów,
nacjonalizmów i ludyczności pazernych obcych.
Mieszkałem w kraju
indoktrynowanym pseudointernacjonalizmem. To znaczy
twierdzono, że to internacjonalizm, ale Polacy mieli
mówić jak inne narody po rosyjsku. Jednak Polak nie
chce być Ruskiem a szczególnie takim, który uczy go
podporządkowania jego normom poprzez narzucanie
rosyjskiej mowy. A ile narodów wynarodowił ten
rosyjski internacjonalizm? Co niszczył? Usuwał ze świata
wierzę Babel, samemu próbując zając miejsce
Babilonu jako militarnej potęgi?
Ktoś powie, że to nie odnosi
się do słabych Włoch. Słabych? A ile wieków
tyranizowała ta włoszczyzna kulturę europejską,
gdzie nic co nie włoskie nie miało racji bytu? A włoszczyzna
nie nadaje się nawet do zupy, bo nikt nie będzie mi
narzucał składu czegokolwiek, poprzez wciskanie mi
swojego ciasnego schematu. Albo się rozwijam i tworzę
coś nowego, albo drepcę śladem innych, który jest
trupią ścieżką. A tego, co ją
uśmierci, nie chcę dla muzyki. Muzyka ma żyć, a nie ciągle dreptać po
starych śladach. Nowa droga może być trudna, lecz
trudny nie znaczy niemożliwy.
Dziś ulica jest wulgarna właśnie makaronizmami.
To makaronizmy wypełniają pusty język ludu. Idzie
taki i nawet nie wie, że rzuca mięsem w stylu
makaronu nawijanego na uszy. To koło zakręciło się
i spadło na dno. Jednocześnie rujnując, to co
swoje, a w mowę ludu wplatając chwasty małpiego
powtarzania słów, które nie zrozumiane, stały się
synonimem wulgarności. Ciemny lud trzyma się w ten
sposób w jeszcze większej ciemnocie – niszcząc
przy tym to, co w nim pierwsze, swoje własne i co
daje siłę człowieczeństwa. A bez tego muzyki nie
ma.
Andrzej Marek Hendzel
|